Około 60 kierowców zatrudnionych przez polską firmę spedycyjną od końca marca strajkuje na parkingu w Gräfenhausen w południowej Hesji.

Protestujący kierowcy od miesięcy czekają na pensje. To w większości obywatele Gruzji i Uzbekistanu, ale też innych państw Kaukazu i Azji Środkowej. Są zatrudnieni przez polską firmę transportową AGMAZ & LUK MAZ, która, jak twierdzą, od ponad dwóch miesięcy nie zapłaciła im należnych wynagrodzeń. Kierowcy podliczyli łączną sumę zaległości płacowych i wyszło im ponad 250 tys. euro.

 

Kierowcy swoim strajkiem chcą wyegzekwować zaległe płace, ale też godne zarobki i warunki dalszej pracy.

Protestujący twierdzą, że przy podpisywaniu umów z firmą AGMAZ & LUK MAZ zostali oszukani. Wskazują, że z uwagi na charakter pracy i zakres obowiązków w oczywisty sposób powinni mieć umowy o pracę, tymczasem zaproponowano im zlecenia lub współpracę na zasadzie samozatrudnienia. Kwoty, które zarabiają są też dużo niższe od obowiązujących w Niemczech stawek minimalnych. Firma obiecała im 80 euro za każdy dzień pracy.  

Jeszcze bardziej bulwersujący jest kolejny zarzut pracowników pod adresem firmy. Kierowcy podnoszą mianowicie, że niektórzy z nich mieszkają w swoich ciężarówkach od kilku miesięcy i pomimo wyraźnych dyrektyw unijnych, znajdujących się w Pakiecie Mobilności, nigdy nie wracali do bazy, a tym bardziej do swoich rodzin. Dodatkowo są zmuszani do pracy 13-15 godzin na dobę, mimo tego, że przepisy unijne wprost tego zabraniają.

Pracownicy mieli dość zaległości w wynagrodzeniach i zatrzymali swoje pojazdy na parkingu w południowej Hesji.

To nie pierwszy protest tych kierowców, już wcześniej protestowali w mniejszych grupach w Szwajcarii i we Włoszech. Protestujących wspierają związkowcy z Niemiec i Holandii.

W piątek 8 kwietnia do protestujących  przybył właściciel firmy spedycyjnej, ale nie po to, aby przeprosić za opóźnienia czy negocjować. Łukasz Mazur, właściciel firmy, pofatygował się do Niemiec, aby siłą przejąć pojazdy, na których na co dzień pracują strajkujący.

Właściciel przybył na parking w Gräfenhausen w otoczeniu uzbrojonych ludzi z Rutkowski Patrol. Przywiózł też kierowców zastępczych. Przybyli mężczyźni próbowali dostać się do ciężarówki. Szybka interwencja niemieckiej policji zapobiegła niebezpiecznemu zaognieniu sytuacji. Właściciel firmy spedycyjnej wraz z towarzyszącymi mu ochroniarzami zostali zatrzymani.

Policja zarzuciła im m.in. poważne naruszenie porządku publicznego, stosowanie przymusu, groźby, usiłowanie niebezpiecznego uszkodzenia ciała oraz zakłócanie przebiegu zgromadzenia – czyli protestu kierowców.

Jeden z kierowców został lekko raniony w głowę, gdy właściciel firmy i „ochroniarze”  Rutkowskiego próbowali się dostać do jednej z zaparkowanych ciężarówek.

Stefan Körzell z Niemieckiej Federacji Związków Zawodowych w mocnych słowach skomentował przebieg wydarzeń. Jak powiedział, "pracodawca wysłał paramilitarnych zbirów”, aby zakończyć protest.

W czterech minibusach przyjechali kierowcy zastępczy, którzy prawdopodobnie nie wiedzieli jednak, w jakim celu zostali przywiezieni i "nie chcieli odgrywać roli łamistrajków" – poinformowała Anna Weirich z Niemieckiej Konfederacji Związków Zawodowych (DGB), która była naocznym świadkiem wydarzeń. Jak podkreśliła, wraz z kolegami z holenderskiego związku zawodowego FNV wspierają strajkujących kierowców.

Z informacji policji wynika, że wpłynęły skargi na dziewiętnaście zatrzymanych osób w związku z podejrzeniem poważnych naruszeń porządku publicznego, stosowania gróźb i środków przymusu, usiłowania uszkodzenia ciała. Firma odmówiła skomentowania piątkowych wydarzeń w mediach.

- Niestety, to, czego tutaj doświadczamy, to dość smutna rzeczywistość transportu towarowego w Europie - skomentował przewodniczący DGB w Hesji, Michael Rudolph. Związkowiec zauważył, że sytuacja prawna jest właściwie jasna, ale rozziew między przepisami a praktyką, na niekorzyść pracowników, jest rażący.

- Obowiązują płace kraju, w którym pojazd jest prowadzony. Niestety rzeczywistość jest inna. Jest wielu pracodawców, którzy wysyłają kierowców „po Europie za znacznie mniejsze pieniądze, a ludzie nie tylko pracują w najbardziej niepewnych warunkach, ale także są zmuszani do mieszkania w wozach.

Kierowcy ciężarówek strajkujący w Gräfenhausen nadal są zdeterminowani, by protestować, dopóki nie dostaną należnych im  pieniędzy.

Nieważne, czy miałby je wypłacić właściciel polskiej firmy, czy też jego kontrahenci, dla których przewozili towary. Jak podał portal labournet.de, niektóre firmy do tej pory korzystające z usług AGMAZ & LUK MAZ zastanawiają się nad zerwaniem współpracy z polską firmą spedycyjną. Jest to konsekwencją nagłośnienia strajku w prasie niemieckiej.

W godzinach rannych 14 kwietnia po raz kolejny potwierdziło się, że odwaga i solidarność popłacają. Pierwszy z kierowców otrzymał swoje zaległe wynagrodzenie. Jego koledzy będą kontynuować strajk, dopóki również nie doczekają się przelewów.

Artykuł będzie aktualizowany.