Wojciech Łobodziński: Nie minął miesiąc od powstania laburzystowskiego rządu, a Wyspy wpadły w gigantyczny kryzys. Od 30 lipca do 5 sierpnia 2024 r. w Wielkiej Brytanii miały miejsce skrajnie prawicowe demonstracje antyimigranckie, zamieszki i pogromy. Protestujący atakowali funkcjonariuszy policji, raniąc ponad pięćdziesięciu. Spalili policyjną furgonetkę i zaatakowali meczet. Byli wśród nich członkowie neonazistowskiej Patriotycznej Alternatywy i zwolennicy nieistniejącej już, islamofobicznej Angielskiej Ligi Obrony. W następnych dniach Belfast i inne angielskie miasta zostały dotknięte zamieszkami. 31 lipca protesty odbyły się w Manchesterze, Hartlepool i Aldershot, a w Londynie aresztowano ponad 100 osób.
Najpoważniejsze zamieszki miały miejsce w weekend 3-4 sierpnia. Mienie migrantów było dewastowane, a hotele, w których mieszkają osoby ubiegające się o azyl, stały się celem ataków. Niepokoje zaczęły ustępować 7 sierpnia. Od tego dnia bowiem kontrmanifestacje antyrasistowskie znacząco przewyższały zgromadzenia skrajnie prawicowe. Ponad 40 chuliganów zostało aresztowanych, a ponad 1000 osób zostało aresztowanych w związku z zamieszkami. Sytuacja uspokoiła się dopiero po 10 sierpnia. Straty są obecnie szacowane, a osoby zaangażowane w zamieszki lub zachęcające do nich na platformach mediów społecznościowych są zatrzymywane. Pozostaje jednak pytanie, czy zamieszki się powtórzą? I czy można było przewidzieć tę sytuację?
Niektórzy specjaliści od jakiegoś czasu ostrzegają, że istnieje coś w rodzaju długoterminowego mainstreamingu skrajnej prawicy. Poglądy rasistowskie, antyimigranckie i ksenofobiczne są coraz wyraźniej akceptowane. Często opierało się to na fałszywym założeniu, mówiącym, że skrajna prawica reprezentuje uzasadnione obawy, być może w skrajny sposób, ale podzielane przez milczącą większość.
Argumentowaliśmy, na przykład w pracy, której jestem współautorem z Aurelienem Mondonem, że daje to legitymizację skrajnej prawicy. Dotyczy to argumentów typu: „jeśli nie zareagujemy ostrzejszymi kontrolami granicznymi i antymuzułmańską retoryką, stracimy głosy na rzecz skrajnej prawicy lub zaatakują oni ulice” . Żadna z tych kwestii nigdy nie była uzasadniona. Argumentowaliśmy, że oznacza to włączenie idei skrajnej prawicy do establishmentowego myślenia i przedstawiania ich przez media głównego nurtu.
Co masz na myśli?
Brytyjski establishment od dziesięcioleci wykorzystuje skrajną prawicę jako swego rodzaju kozła ofiarnego dla własnego rasizmu. Odwraca w ten sposób uwagę i wzmacnia własny rasizm. Skrajna prawica jest potępiana, ale jej idee już nie.
Problem polega na tym, że nie tylko szkodzi to ludziom, migrantom, uchodźcom, ale też wzmacnia skrajną prawicę. Ona wcale nie traci głosów. Reform UK, nawet jeśli nie otrzymała o wiele więcej mandatów niż Partia Zielonych, jest obecnie postrzegana jako nieoficjalna opozycja, a Partia Zielonych nie. To pokazuje, jaka jest temperatura polityki. Zmierza ona w kierunku rasizmu i prawicy. Ale jednocześnie mamy też skrajnie prawicową przemoc na ulicach.
Jak umiejscowiłbyś ostatnie wydarzenia w tym kontekście?
Skrajna prawica wielokrotnie wykorzystywała tragiczne wydarzenia do własnych celów, wzywając do wymierzania "sprawiedliwości" przez tłum. Teraz oportunistycznie wykorzystują morderstwo trzech dziewczynek w Southport. Widzieliśmy to również na początku 2023 r. w Knowsley, gdzie ludzie protestowali przed hotelem przeznaczonym dla migrantów z zamiarem jego zniszczenia. Skrajna prawica nakręciła tamte wydarzenia, ale media sugerowały, że ludzie wyrażają swoje uzasadnione obawy.
Widzieliśmy, jak skrajna prawica wykorzystuje Dzień Zawieszenia Broni, aby wykorzystać go jako pretekst do mobilizacji ludzi przeciwko propalestyńskim demonstracjom. Zachęcała do tego ówczesna sekretarz spraw wewnętrznych Suella Braverman, która sama reprezentuje poglądy bliskie skrajnej prawicy w sprawach azylantów i emigracji w ogólności. To, co dzieje się teraz, jest wynikiem długoterminowej strategii tak zwanego protestu i kontrprotestu skrajnej prawicy.
Skrajna prawica szukała momentu, aby przejąć władzę. Robili to zarówno przed wyborami, jak i po nich.
A teraz mamy do czynienia z nową sytuacją, Partia Konserwatywna sama się unicestwiła, dając grunt nie tylko Starmerowi, ale także prawicowej opozycji w postaci Farage'a i jemu podobnych.
Usunięcie torysów i odebranie im głosów, wyniki Reform UK, wszystko to stworzyło kontekst, w którym się znajdujemy. Ten kontekst pozwala Nigelowi Farage'owi zachowywać się tak, jakby Reform UK była prawowitą opozycją, czyli głosem protestujących ludzi i pozbawionego praw wyborczych konserwatywnego elektoratu. Mainstream sugeruje, że jeśli przyjmiemy antyimigracyjne poglądy w głównym nurcie, skrajna prawica zostanie zdeprecjonowana, presja zostanie usunięta, a ich zagrożenie zostanie usunięte. A tym czasem skrajna prawica rośnie i przejmuje ulice. A to pogarsza sytuację wszystkich. Wielu z nas, badaczy, wielokrotnie powtarzało, że media mówiące o "uzasadnionych obawach" lub Keir Starmer, który mówi o zamieszkach wyłącznie jako o aktach „bandytyzmu”, tylko ośmielają skrajną prawicę. Bo jedni i drudzy wypierają z oceny sytuacji czynniki polityczne i ideologiczne.
Czy ta złożona dialektyka walki i komplementarności między skrajną prawicą a torysami to coś nowego, czy raczej już to w Wielkiej Brytanii było?
Thatcher wykonała ten sam manewr w latach 80-tych, kiedy Front Narodowy wyszedł na ulice z hasłem, że ludzie mają „uzasadnione obawy”, że zostaną zalani przez imigrantów. To, co się wtedy wydarzyło, wielokrotnie uwiarygodniało skrajnie prawicowe idee.
Takie stawianie sprawy popycha ludzi do mówienia, że „nie lubimy faszyzmu i ekstremistów, ale mamy uzasadnione obawy”.
Tymczasem w głównym nurcie rozwija się swoista mitologia. Z jednej strony buduje się mit pokonania faszyzmu i ogłasza się kraj liberalną, wielokulturową demokracją. Ale potem pojawia się hasło: „to zaszło za daleko”. Słyszymy na przykład: „Nie jestem rasistą, ale...", "Nie jestem rasistą, ale przestępczość rośnie". Z jednej strony potępia się rasizm związany z organizacjami ekstremistycznymi i faszystowskimi, a z drugiej ten "liberalny rasizm" szerzy się coraz bardziej. W końcu, gdy skrajna prawica zmobilizuje się, tak jak to miało miejsce na początku sierpnia, prawica głównego nurtu atakuje ją, a potem przejmuje jej hasła. Udaje troskę o ludzi i odpowiadanie na "uzasadnione obawy".
Torysi od lat powtarzają, że jeśli nie dostaną głosów, władzę wezmą socjaliści z Partii Pracy lub skrajna prawica. Stworzyli takie przesunięcie. Z kolei Partia Pracy mówiła: jeśli nie zagłosujecie na nas, wygrają torysi, a oni są bardzo blisko skrajnej prawicy. A teraz Nigel Farage próbuje włączyć skrajną prawicę do głównego nurtu, ulepszając dawne strategie i występując w roli obrońcy „białej klasy robotniczej”.
Jednocześnie stara się zdystansować od tego, co dzieje się na ulicach.
Obecnie stanowisko Farage'a brzmi: „Potępiam przemoc na ulicach, ale jestem waszą największą nadzieją na to, że skrajnie prawicowe idee będą reprezentowane bez przemocy”. W tym samym czasie torysi i laburzyści potępiają "czystą przemoc", udając, że nie ma ona nic wspólnego z polityką rasizmu. Nawet jeśli uda się powstrzymać skrajną prawicę, jej pomysły zostają przekształcone w rasizm liberalny i bardziej technokratyczny - politykę deportacji czy dezintegracji usług publicznych, z których zwykle korzystają najubożsi, pochodzący z innych krajów ludzie.
Czy to prawda, że torysi wprowadzili politykę otwartych drzwi, jednocześnie twierdząc, że walczą z nielegalną migracją?
Nie, nie jestem przekonany, że polityka torysów w kwestii imigracji może być nazwana polityką otwartych drzwi. Kolejne konserwatywne rządy tworzyły bardzo trudne warunki dla migrantów i osób ubiegających się o azyl. Wielka Brytania zawsze miała ścisłą politykę kontroli granic, to był mit, że nie było tak z powodu UE.
Myślę, że zawsze wygodnie było mieć imigrantów jako tanią siłę roboczą, którą można łatwo kontrolować i wykorzystywać.
Stale słyszymy, że migranci kradną miejsca pracy, pobierają zbyt wiele świadczeń socjalnych, zajmują zbyt wiele mieszkań socjalnych lub łóżek szpitalnych. Konkluzja jest następująca: „nie mamy wystarczająco dużo”. Zatem ludzie, którzy skarżą się na migrantów, tak naprawdę wołają o pomoc - wskazują, że ich własne potrzeby nie są zaspakajane przez państwo.
Jeśli skupić się na systemie władzy i gospodarki, ludzie mogą okazać solidarność i siłę politycznej jedności przeciwko nierównościom w tym systemie. Jeśli powiesz jednej grupie ludzi: „to jest twój kraj, a oni ci go kradną”, możesz odwrócić uwagę ludzi pracy i kontynuować proces osłabiania państwa. A tymczasem dochodzi do sytuacji absurdalnych. Spójrzmy na historię NHS, narodowego systemu opieki zdrowotnej. Brexit miał go uzdrowić, gdyż wydatki, wcześniej rzekomo trafiające do UE, miały zostać przeznaczone na poprawę systemu opieki zdrowotnej. Po Brexicie okazało się jednak, że NHS upada. Dlaczego? Ponieważ brakuje pielęgniarek i lekarzy pochodzenia migracyjnego. Efekt jest taki, że ludzie narzekają już nie tylko na migrantów (którzy zajmują łóżka), ale na całą ideę państwowej służby zdrowia. A media głównego nurtu to wspierają. Mówienie o prywatyzacji NHS nie jest już niczym niezwykłym. Nie oznacza to, że klasy rządzące nie chcą sprawnego systemu medycznego. Chcą go mieć, ale chcą czerpać z niego zyski.
Wielka Brytania potrzebuje nowej umowy społecznej, nowego podejścia do gospodarki, społeczeństwa i polityk publicznych. Bez przełamania kapitalistycznych ograniczeń w ich najbardziej neoliberalnej wersji, którą konserwatyści narzucili brytyjskiemu społeczeństwu, nie ma sposobu na zajęcie się takimi kwestiami, jak na przykład rasizm.
Realne płace w Wielkiej Brytanii od lat pozostają w stagnacji lub spadają w stosunku do inflacji, która ostatnio była ogromna. Ubóstwo dzieci również kaskadowo rośnie, co nie jest wyjątkiem. Brytyjczycy są po prostu coraz biedniejsi. A obecnym politykom łatwiej jest poświęcać społeczności migrantów i najsłabszych członków społeczeństwa.
Bez odważnej rozmowy na temat kapitalizmu i modelu brytyjskiego utkniemy w tym ciągłym cyklu kapitalizmu, rasizmu i modelu brytyjskiego, który może ponownie doprowadzić do wybuchu przemocy.
Pełna wersja wywiadu ukazała się na portalu Cross-Border Talks w języku angielskim.
Dr Aaron Winter jest wykładowcą socjologii na Uniwersytecie Lancaster. Jego badania koncentrują się na skrajnej prawicy, badając jej związek z polityką głównego nurtu i przemocą, a także rasą, przeciwdziałaniem ekstremizmowi i terroryzmowi. Jest współautorem, wraz z Aurelienem Mondonem, książki „Reactionary Democracy: How Racism and the Populist Far Right Became Mainstream”.