Warto oglądać filmy głównego obiegu, żeby zobaczyć, jakie idee rozgaszczają się w głównym nurcie, które z dyskutowanych na seminariach i aktywistycznych spotkaniach wizje, narracje, marzenia przebiły się do mainstreamu i tą drogą wchodzą do normy. Natomiast spodziewać się w wysokobudżetowych produkcjach prawdziwie radykalnych treści to nieporozumienie. A raczej niezrozumienie roli, jaką pełni popkultura w podtrzymywaniu status quo.
Produkty sektora masowej kultury są częścią obiegu wielkiego kapitału i w konsekwencji powielają takie idee, które ten obieg i kumulację umożliwiają. Dlatego nawet jeśli dopuszczają się jakiejś krytyki kapitalizmu, to nie dyskutują z fundamentalną wiarą w jego bezalternatywność. Co nie znaczy, że nie niosą ze sobą interesujących treści, które ujawniają to, co ważne, co nowe dla pozaniszowych odbiorczyń i odbiorców, czasem także to, co nieświadome.
Zachęcam zatem do przyjrzenia się filmowi o Barbie jako ujawnieniu przemian w obrębie feministycznego mainstreamu. Ja na ten film wybrałam się z nastoletnimi córkami, chociaż Barbie to obok Lego (też sfilimizowane już ładnych parę lat temu) była moja zabawka, a nie ich. One Barbie znają już przede wszystkim jako bohaterkę licznych animowanych filmów dla dzieci. Wszystkim nam film bardzo się podobał i to z podobnych względów.
Dla mnie Barbie to wyraźna krytyka drugiej fali feminizmu, a właściwie tego, co z niej pozostało w efekcie przeobrażeń w pierwszoświatowym kontekście.
W dużym skrócie pierwsza fala feminizmu to walka o prawa wyborcze - prawo do głosowania i do kandydowania. Druga fala zachęcała kobiety do sięgania po to, co dotąd było domeną mężczyzn, w innych sferach niż kwestie polityczne. Kobiety miały mieć równe prawa i równe osiągnięcia. Barbie miała być wzorem dla dziewczynek — samodzielna, z ciekawym życiem zawodowym i towarzyskim, "zadbana", ale jednocześnie ambitna i koniecznie obkupiona (czyli uczestnicząca bez skrępowania w prestiżowej nadmiarowej konsumpcji). Nowoczesna kobieta XX w. ma kartę kredytową (podczas gdy jej matka nie miała nawet konta w banku) i nie zawaha się jej użyć. Nie musi być już matką, by się realizować - pokazuje to początkowa sekwencja filmu, odwołująca się do Odysei Kosmicznej i przełomu, jakim było wynalezienie narzędzi. Oto widzimy wschód nowej wolnej kobiety, która nowo pozyskanym narzędziem - lalką przedstawiającą nie dziecko, a dorosłą kobietę - niszczy stary porządek. Uwolniono spod pręgierza macierzyństwa, może wyruszyć na podróż w poszukiwaniu Siebie. Co złego w tym modelu, czyż wszystkie nie zasługujemy na taką wolność samorealizacji?
Krytyka drugiej fali feminizmu wychodzi z różnych pozycji, nie tylko antykapitalistycznych.
Już w latach 80., gdy w telewizji serwowano nam kolejne superprodukcje o bold & beautiful przedsiębiorczyniach, wyraźnie wybrzmiewały głosy tych feministek, które odrzucały cele wyznaczane kobietom Zachodu (a za chwilę także Wschodu). Zauważają one, że feminizm w tym wydaniu zamiast zakwestionować patriarchalną normę, raczej każe nam się w niej urządzić. Zamiast budować sojusze Innych, mamy po ich plecach wdrapywać się na szczyty systemu. To wszystko miało nam w efekcie dać indywidualne (!) spełnienie i szczęście. Miałyśmy być silnymi niezależnymi kobietami, które już nigdy nikogo nie będą musiały prosić o pozwolenie czy pomoc, bo same zdobędziemy to, czego potrzebujemy. Brzmi świetnie — tylko dlaczego wszystkie mamy depresję...
Druga fala w wersji kapitalistycznej, wbrew swojej obietnicy, nie wydobyła nas z mistyki kobiecości. Zamiast tego, bynajmniej nie wyciągając nas z kuchni i salonów, rzuciła nas na pożarcie centrom handlowym (albo apkom zakupowym) i gabinetom władzy (tej politycznej i ekonomicznej). Przyczyny tego można uznać za systemowe - zakorzenione w samej logice systemu. Tak jak kapitalizm musi produkować biedę, żeby móc produkować luksus, tak samo kapitalistyczny feminizm jednocześnie prowadzi do (ograniczonej) emancypacji i do (nowej) opresji. Za nasz indywidualny sukces zapłacić musi ktoś inny.
Co więcej, nasze wyzwolenie spod opresji patriarchatu jest w tym modelu złudne. Co prawda jako kobiety wyzwolone możemy pracować, ale jednocześnie musimy pracować (żeby mieć za co żyć). Możemy ubierać się w krótkie spodenki i eksponować ciało - i musimy to robić (by sprostać podbijanym przez media społecznościowe, media, marketing, czy kulturę masową oczekiwaniom dotyczącym atrakcyjności). Możemy swobodnie podróżować i musimy podróżować, aby nasze media społecznościowe wyglądały interesująco itd. Możemy mieć wszystko i musimy mieć wszystko — ten przymus rodzi niemożliwą do uniesienia presję, której efektem jest kryzys zdrowia psychicznego. Depresja i inne sposoby, w które nasze ciała wołają o pomoc, to reakcja na świat, który nie nadaje się już do życia, bo jego filarami są niemożliwe do udźwignięcia sprzeczności kapitalizmu i patriarchatu.
Kiedy jej stopy dotykają ziemi, Barbie zdaje sobie sprawę „na jakim świecie żyje” i ma dość udawania, że jej jest w nim dobrze.
W Barbielandzie, jako drugofalowym raju, jest wszystko — pełny konsumpcjonizm różowego plastiku, pełny dostęp do władzy, a właściwie symulujących demokratyczną kontrolę instytucji burżuazyjnej demokracji tj. sąd najwyższy. Niby to w pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm, bezklasowy świat, w którym produkty same się pojawiają, a napięcia społeczne nie istnieją (nie ma ani lokalnej biedy, ani barbielandowego Południa, które ponosi koszty tego luksusu). "Niby", bo zarówno Barbie, jak i nam, widzkom, czegoś tu wyraźnie brakuje.
W tym świecie bez pracy i bez konfliktów nie ma sprawczości, nie ma problemów do wspólnego pokonania, nie można zatem budować więzi, rozwijać się i dojrzewać. Dlatego Barbie, mimo że ma wszystko, to jednak odczuwa ciągłe pragnienie — brakuje jej głębszych relacji, nie tylko z Kenem, ale też z przyjaciółkami. Choć spędzają ze sobą mnóstwo czasu, to Barbie czuje się samotna. "Girls night", psiapsiółkowa impreza, która wydarza się co noc, to koszmar, to relacja utowarowiona, produkt wypromowany przez infantylizującą kobiety popkulturę, a nie autentyczne przeżycie wspólnotowe, jakim jest przyjaźń. (Nie mówiąc o tym, co mogłoby wydarzyć się między Barbie a Kenem, gdyby w końcu udało im się spędzić razem trochę czasu w intymnej atmosferze.) Można malować paznokcie, skakać po łóżku, ale nie ma miejsca na głębokie rozmowy (te o życiu, miłości i śmierci), bo w każdej chwili trzeba być Instagram ready (a łzy mogą rozmazać makijaż). Pod plastikiem czai się potwór zwany Samotność.
Barbie popada więc w kryzys egzystencjalny, któremu nie da się zapobiec sztuczną euforią płynącą z posiadania rzeczy czy pseudorelacji. Tęskni za życiem bez filtra — bo zasłona rozdzielająca światy, nasz i Barbieland, jest takim filtrem właśnie.
Za filtrem kryją się niezaspokojone potrzeby, prawo do bycia złą, zmęczoną, do tęsknoty, lęku i poczucia osamotnienia — te wszystkie emocje, które Barbie widzi jako lalka u swojej dziewczynki. Najpierw wyrywa jej się pierwsze zdanie — takie, które zdarza nam się powiedzieć, zanim je pomyślimy, a dzięki temu przerywa jakąś tamę. Plastikowa idealnie szczęśliwa lalka pyta „Czy myślicie czasem o śmierci?”. Zaskoczona własnym pragnieniem porozmawiania, o czymś istotnym, próbuje załatać tę szczelinę, ale tych słów już nie da się od-powiedzieć. Dysonans poznawczy trzeba scalić działaniem.
Dlatego tak ważne jest dla korporacji przywrócenie zasłony między światami, tego pozorującego szczęście filtra. Bez tego filtra okazuje się, że wszyscy mamy depresję, jesteśmy nieszczęśliwi, bo dysonans pomiędzy symulakrą szczęścia a realnym samotności i niepewności jest nie do zniesienia.
Barbie rusza więc w podróż do naszego świata, w trakcie której emancypuje się sama — ale nie samotnie. Najpierw zwraca się do Dziwnej Barbie. Tej, która jest poza normą, Tej, która wie, czyli do Wiedźmy (no wiecie, chata za wsią, dziwne ubrania, niekatalogowa fryzura i pomaga innym kobietom w potrzebie), emblematycznej postaci trzeciej fali feminizmu. Potem do matki — znów ważnej figury trzeciej fali, w tym nurcie, który skupia się na dowartościowywaniu tego, co społecznie dotąd deprecjonowano jako kobiece, czyli opieki. Albo, inaczej mówiąc, ciężaru pracy reprodukcyjnej i emocjonalnej, którą kobiety wykonują na rzecz rodziny, bliskich, społeczeństwa, ale i państwa, i pracodawców.
Macierzyństwo to troska i bezwarunkowa miłość — w opozycji do drugofalowego prężenia muskułów w rywalizacji z mężczyznami. W dodatku matka (grana przez Americę Ferrarę znaną m.in. z serialu Superstore i Ugly Betty) ma latynoskie korzenie, co kieruje nas w stronę intersekcjonalności feminizmu XXI w., podobnie jak inne tropy, np. transkobieta (grana przez transpłciową aktorkę, notabene Mattel faktycznie wypuściło transpłciową lalkę wzorowaną na aktywistce i aktorce Laverne Cox) czy Czarna prezydentka. Warto podkreślić, że poszczególne fale nie są prostym zaprzeczeniem swoich poprzedniczek. Feminizm rozwija się dialektycznie: bierze z każdej fali to, co w niej zanegowane, i rozwija wokół tego antytezę, czyli kolejną falę, prowadząc poprzez turbulencje wzajemnych walk do syntezy, która z czasem ujawnia kolejne niedoskonałości i przeradza się w nową odsłonę feminizmu, w tym przypadku czwartą falę (a niektórzy anonsują już piątą).
Gdy wyposażona w wiedzę Barbie na początku podróży odrzuca filtr Instant & Constant Happiness, doświadcza wielu trudnych emocji. Przechadzając się po naszym świecie, zdaje sobie sprawę z porażek idei, której jest ucieleśnieniem. Kobiety nadal poddane są różnego rodzaju opresji, w tym catcallingowi (czyli zaczepkom w przestrzeni publicznej, kierowanym do nieznajomych osób) który, znów, jest ważnym tematem trzeciej fali. Prawo do poczucia bezpieczeństwa w przestrzeni publicznej to kwestia gwałtów, ale też molestowania przez komentarze, gwizdy czy obsceniczne gesty - wszystkie te zachowania, których doświadczają dziewczynki, a potem kobiety (we Francji już w 2018 r. wprowadzono zakazujące go przepisy).
Na szczęście teraz Barbie nie jest już z tymi doświadczeniami sama, ponieważ może wejść w autentyczne relacje i z Kenem, i z nowo poznanymi ludźmi, czyli matką i córką, a z czasem także z Ruth (projektantką pierwszej lalki, która w filmie mieszka gdzieś w podziemiach wieżowca firmy Mattel).
To ta burzliwa relacja pokoleń i monolog matki na temat sytuacji kobiet są najważniejsze do odczytania w tym filmie. Kobiety, wygarnia matka, cierpią, bo nie są w stanie pokonać wewnętrznych sprzeczności (i sprzecznych oczekiwań) kapitalizmu i patriarchatu. Cokolwiek robimy, jesteśmy przez system karane - zawsze jesteśmy nie dość dobre i zawsze to nasza wina. Nigdy nie wyglądamy dość dobrze, mamy sobie radzić w męskim (patriarchalnym) systemie, ale nie możemy zachowywać się jak oni. Nasze emocje podlegają ciągłej ocenie przez społeczną milicję - mamy być „kobiece” i „męskie” jednocześnie, mimo że przecież ciągle słyszymy, że są to diametralnie różne wartości. Nie ma w tym świecie, choć robimy wszystko, co trzeba, miejsca na obiecane szczęście. Dlatego trzecia fala feminizmu, a jeszcze wyraźniej czwarta i piąta, skupiają się na negowaniu binarnej normy i tworzeniu przestrzeni alternatywnych.
Co ważne, dokładnie tego samego doświadcza Ken. Ten niezbyt bystry, ale budzący sympatie bohater, także buntuje się w nieco incelskim stylu.
Jednak, gdy przez chwilę przejmuje władzę, z kolegami obsadza atrapy demokracji, zmienia wystrój domów, karmi ego wymuszonym posłuszeństwem i uwielbieniem kobiet — w duchu widzi, że nic nie zmienia się na lepsze. Nadal jest nieszczęśliwy i tęskni za bliskością. Bo patriarchat i kapitalizm niszczą wszystkich, nie tylko afaby. Myślenie o feminizmie jako prostej walce o dominację jednej płci nad drugą jest zdecydowanie zbyt wąskie - na to wskazuje dzisiejszy intersekcjonalizm, który wyrasta przecież ze znacznie starszych nurtów socjalnego feminizmu, który wskazywał, że na wielu płaszczyznach kobietę robotnicę więcej łączy z jej kolegą z fabryki niż żoną jej właściciela, nawet jeśli ta druga udziela się w ruchu na rzecz praw wyborczych.
Filmowe bohaterki, jako kobiety, doświadczają właśnie intersekcjonalnego cierpienia — na własnej skórze odczuwają okrucieństwo kapitalizmu, patriarchatu i rasizmu - i to z niego bierze się właśnie ich, rewolucyjna w swoim potencjale, świadomość.
Alienacja, której doświadczają, dotyczy i relacji, i władzy, i klasycznego oderwania owoców pracy od twórcy, nawet jeśli to praca afektywna a jej wytwory są niematerialne. Nawiasem mówiąc, matka ją przełamuje, odnajdując Barbie, którą naszkicowała - w ten sposób przywraca więź łączącą ją z dziełem swojej kreatywnej pracy. Z tej właśnie pozycji, jak obiecuje trzecia fala, narodzi się rozpoznanie różnych systemów opresji, a z niego nowe sojusze i determinacja do walki. To zupełnie inna koncepcja niż drugofalowa, której ikonami mogą być tak kontrowersyjne „kobiety sukcesu” jak Margaret Thatcher, Madeleine Albright czy Hillary Clinton.
Przeobrażona w tym procesie Barbie (i pozostałe kobiety też) odrzuca wyścig szczurów, bo wie, że bycie CEO nie jest warte jej uwagi. To, że zostanie dopuszczona do gabinetów fallicznego wieżowca, nie przyniesie jej ani innym szczęścia. Widzimy przecież kompletną pustkę i niedojrzałość wszystkich członków zarządu firmy (a czy ten, kto woli być Piotrusiem Panem, zamiast zagwarantować sobie wieczną młodość, nie umiera za życia?). Kto, mając alternatywę w postaci miłości i przyjaźni, chciałby spędzać w takim towarzystwie dzień po dniu? No i po co produkować kolejne towary, skoro już wiemy, że one nie mogą być narzędziem zmiany na lepsze? Aby wydobyć się z depresji, nie wystarczy wrócić do stanu sprzed. Trzeba przeformułować swoje cele, wartości, nauczyć nowych sposobów bycia w świecie. I to właśnie czyni Barbie.
Bohaterka chce teraz przyjemności i wyzwań, które niesie za sobą bycie członkinią wspierającej się społeczności, a nie miejsca przy stole zarządu, czy majątku, jaki mogłaby dzięki tej pracy zdobyć. Woli mieć róże na stole niż kolię z (krwawych) diamentów na szyi. Barbie (ale też matka i Ruth!) nie chce awansować, nie chce władzy, która pozbawia człowieczeństwa, bo wymaga odrzucenia dojrzałości, biorącej się z autentycznych relacji. Woli iść do ginekologa i zająć się swoją świeżo uzyskaną seksualnością (sekspozytywność i prawa reprodukcyjne to kolejne ważne elementy trzeciej fali). Wagina to lepszy wybór niż korporacja. Bo wagina, jako symbol życia, przyjemności, a czasem też bólu, to przyczółek nowej przestrzeni matriarchalnej alternatywy wobec patriarchalno-kapitalistycznej cywilizacji śmierci za życia. Zamiast fałszywego mitu szczęścia, stawia na realną, bo osiągalną, radość i na niedoskonałe więzi.
Dlatego Barbie, zamiast mieć jaja (grow some balls), woli mieć cipkę.
---
Maria Świetlik – antropolożka polityczności, członkini rady konsultacyjnej OSK i FemFundu 9do kwietnia 2023), działaczka związkowa, członkini Komisji NGO Ogólnopolskiego Związku Zawodowego „Inicjatywa Pracownicza”.
Opublikowano na licencji CC BY-SA 4.0