Po wielu tygodniach negocjacji, 17 sierpnia, liderzy wszystkich poza Konfederacją ugrupowań politycznych podpisali pakt senacki. Wydarzeniu temu nadano dużą rangę. Padały wielkie słowa, wzajemne komplementy oraz podkreślano dobre doświadczenia z kampanii do Senatu poprzedniej kadencji. Mówiono o szansach jakie pakt niesie w utrzymaniu przez opozycję kontroli nad wyższą izbą parlamentu.


Partyjny zamach na Senat

Kandydaci do Senatu wyłaniani są w wyborach powszechnych, bezpośrednich i tajnych. Senatorowie są wybierani w stu jednomandatowych okręgach. Każdy komitet może zgłosić jedynie jednego kandydata, a kandydat otrzymujący największą ilość głosów zdobywa mandat senatora.

Przez lata konstytucjonaliści i politycy z żelazną konsekwencją tłumaczyli, że wybory do wyższej izby parlamentu są mniej upartyjnione oraz że dają realną szansę wyborcom na wyłonienie konkretnego kandydata. Mówiono, że w wyborach takich mają większe szanse autorytety lokalne. Fetyszyzacja wpływu wyborcy na wyłanianie reprezentacji  w wyborach parlamentarnych doprowadziła nawet do powstania ruchów postulujących zniesienie proporcjonalności w wyborach do Sejmu. Zwolennicy JOW-ów, jednomandatowych okręgów wyborczych, narobili swojego czasu w polityce sporo hałasu. Dziś nieco odeszli w niepamięć.

Abstrahując od oceny systemu większościowego, pojawia się pytania: Czy powołanie Paktu Senackiego jest zgodne z duchem wyłaniania kandydatów do wyższej izby parlamentu? Czy nie jest przykładem pozbawienia obywateli większej sprawczości wyborczej, którą przywoływałem wcześniej? Czy kontrakt zawarty pomiędzy większością ugrupowań opozycji nie zmusza obywateli do oddania głosu na kandydatów na których nie oddaliby głosu, gdyby mili wybór? Przykładowo: czemu wyborca lewicy ma głosować na kandydata PiS lub Michała Kamińskiego czy Jana Marię Jackowskiego, też polityków prawicowych?

Odpowiedzi na te pytania są szczególnie istotne, ponieważ sygnatariusze Paktu Senackiego wywierają niemałą presję utrudniającą tworzenie innych konkurencyjnych komitetów wyborczych. Osoby rozważające kandydowanie ze swoich komitetów wyborczych oskarżane są o to, że pomagają PiS i Konfederacji w zdobyciu większej ilości miejsc do Senatu. Mało trafny jest tutaj kontrargument, że na listach Paktu Senackiego znajdują się osoby bezpartyjne. Osoby te bez zgody partii i uzgodnienia okręgów wyborczych nie zaistniałyby w tym porozumieniu.

Partyjne nieposłuszeństwo a Pakt Senacki

Tydzień po ogłoszeniu podpisania paktu, europoseł PSL Arkadiusz Bratkowski zgłosił swoją kandydaturę do Senatu z Zamościa. Europoseł twierdzi, że kandyduje na prośbę mieszkańców i że „ani Donald Tusk, ani Jarosław Kaczyński nie będą ustalać, kto ma być senatorem ziemi zamojskiej”. Z nieoficjalnych informacji Onetu wynika, że poseł może liczyć na wsparcie lokalnych struktur PSL i PO.  W okręgu chełmskim również najprawdopodobniej będzie miało miejsce starcie pomiędzy kandydatem PiS i dwoma kandydatami opozycji. W ramach Paktu Senackiego z tego okręgu będzie kandydować związany z Porozumieniem Józef Zając i wcześniejszy konkurent Zająca (gdy ten był kandydatem PiS) Rafał Stachura. Pojawiły się również zapowiedzi wystawienia więcej niż jednego kandydata opozycji w Warszawie. Tutaj, poza zgłoszoną w ramach Paktu Magdaleną Biejat, swój start rozważali Roman Giertych i Joanna Senyszyn. Giertych jest już nieaktualny, ale należąca do niedawna do PPS Joanna Senyszyn nie zamierza rezygnować z kandydowania. Posłanka oświadczyła, że „startuje przeciw PiS, ponieważ obawia się, że wystawiona przez Pakt Senacki przedstawicielka partii RAZEM, która ma 1% poparcia, może nie pokonać pisowca. Myślę, że skoro partia RAZEM uważa, że PiS-PO jedno zło to ci, którzy popierają Platformę mogą nie chcieć głosować na kandydatkę partii RAZEM. I wtedy na pewno wygrałby pisowiec, a tak będą mieli prawdziwy wybór”. Decyzja ta wywołała spore kontrowersje w ramach PPS. Mimo poparcia niektórych struktur, Joanna Senyszyn podjęła decyzję opuszczenia ugrupowania Wojciecha Koniecznego. Zapewne o kolejnych kandydaturach dowiemy się wkrótce i będą one budzić emocje nie tylko w gremiach partyjnych, ale i wśród wyborców.

Na co komu te kalkulacje?

Twórcy Paktu liczą na zdobycie 65 miejsc w Senacie, co oznaczać będzie kolosalny wpływ na decyzję niższej izby parlamentu. Tutaj jednak pojawiają się kolejne pytania: Co poza pokonaniem PiS daje Pakt Senacki? Czy nie jest on przykładem dalszego umacniania pozycji Koalicji Obywatelskiej w ramach obozu opozycji, czego konsekwencją jest dalsza polaryzacja dyskursu pomiędzy PO i PiS? Czy w ramach Paktu możliwe będzie przeprowadzanie progresywnych zmian w prawie?

Pakt Senacki oraz wynikające z niego kalkulacje, poza zwiększeniem szans partyjnych nominatów w starciu z innymi kandydatami nie jest ani gwarantem przyszłej współpracy środowisk go tworzących, ani przesłanką do zaistnienia nowych inicjatyw wynikających z potrzeb lokalnych. Tym bardziej nie gwarantuje, że pojawią się w izbie wyższej nietuzinkowi kandydaci ze świeżym spojrzeniem.  Porozumienie senackie opozycji ogranicza wybór ludzi niezależnych od partyjnych struktur. Zmusza wyborcę do akceptacji mniejszego zła lub do pozostania w domu.

Śmiem twierdzić, że wpływa negatywnie na inicjatywy oddolne i pozbawia wielu wyborców szans oddania głosu na najbardziej odpowiadającego im kandydata.

Senat do poprawki, czyli lewicowi kandydaci

Lewica w Polsce ma dość niejednoznaczny stosunek do Senatu. Dotyczy to zarówno środowisk wywodzących się z SdRP/SLD, jak i tych o innej genezie. O ile można zrozumieć zadowolenie z usytuowania i funkcjonowania wyższej izby parlamentu środowiska skupionego wokół partii obozu Aleksandra Kwaśniewskiego z powodu jego zaangażowania w tworzenie Konstytucji 1997 roku, o tyle trudniejsze jest odczytanie intencji środowisk spoza Nowej Lewicy. Przedstawiciele PPS zapomnieli o swoich postulatach przekształcenia izby wyższej parlamentu, a stroniący dotąd od kandydowania do Senatu przedstawiciele Razem zaczęli domagać się miejsc dla siebie.

Myślę, że lewica powinna powrócić do dyskusji na temat zasadności/potrzeby funkcjonowania wyższej izby parlamentu. W swych rozważaniach i przyjętych koncepcjach powinna przywiązywać większą rolę do kwestii programowych, do pomysłów „przewietrzenia” Senatu, odejścia od ograniczenia roli Senatu jedynie do korektora złych lub mniej przemyślanych pomysłów lub funkcji „lodówki” w procesie legislacyjnym. Uważam, że Pakt Senacki temu nie służby.

Czy głosowanie na mniejsze zło jest rozwiązaniem?

Przed każdymi wyborami osobom niezadowolonym z oferty programowej, kształtu list, czy stylu prowadzenia kampanii wyborczej przytacza się argument mniejszego zła. Tak jest i w tym przypadku. Proponuje się nam wybór mniejszego zła, wybór przeciw temu co w danym momencie nas najbardziej boli. To jednak jedynie pozorny wybór. Wybór pomiędzy dwoma stronami tego samego medalu. Chcę wybrać coś, co będzie wydawało mi się lepsze. Nie jest tym to, co mi nie odpowiada. Na szczęście Pakt Senacki nie obowiązuje wyborców i możliwe jest oddawanie głosu na wybranego kandydata, byle tylko znajdował się na liście. Do tego szczerze namawiam.

Tam gdzie nie ma takiej możliwości, pozostaje opcja nie udziału w wyborach lub oddanie głosu nieważnego. Coraz częściej chciałbym, aby na karcie do głosowania znalazła się opcja głosu sprzeciwu wobec wszystkich i tego co proponują. Myślę, że takie rozwiązanie wpłynęłoby na powiększenie frekwencji i dałoby sygnał coraz bardziej aroganckim przedstawicielom ugrupowań parlamentarnych o niezadowoleniu wyborców.