Utworzenie nowego rządu Pedro Sáncheza w Hiszpanii jest powodem do wielkiej satysfakcji - choć psuje mi ją nieobecność Podemos w tym rządzie. Nie chcę jednak w tym miejscu wskazywać winnych tego stanu rzeczy, który rzuca cień na dobry skądinąd polityczny efekt osiągnięty w bardzo trudnych okolicznościach. Podobnie, nie będę tutaj osądzał tej czy innej osoby za kryzysy i podziały, które dziś szerzą się wśród sił alternatywnej lewicy w całej Europie. Celem tego artykułu jest zrozumienie i może nawet w pewnym stopniu pomoc.
Nie uważam, by ktoś taki jak ja, przedstawiciel lewicy włoskiej, która przeszła przez wiele rozłamów w ostatnich latach, miał prawo reprezentować inne podejście. Dlatego też od jakiegoś czasu próbuję zaproponować sposób myślenia nie w kategoriach "winy", ale w kategoriach porażek, które ponieśliśmy. Poza tym znam, szanuję i lubię wielu towarzyszy i wiele towarzyszek, którzy poszli i poszły różnymi ścieżkami. Każdy i każda brał(a) udział w polityce na szczeblu europejskim, od Europejskich Forów Społecznych, przez Partię Europejskiej Lewicy (która w 2024 r. kończy dwadzieścia lat), po europejską grupę parlamentarną, której byłem członkiem.
W pierwszej kolejności muszę spostrzec, że gdy Unia Europejska wyrosła jako nowy podmiot, o cechach niepodobnych do niczego, co było przed nią, my jako ruch robotniczy i siły lewicowe nie nadążyliśmy za biegiem wydarzeń.
Nie wykonaliśmy pracy, jaką wykonał Lenin w swoim Państwie i rewolucji czy Antonio Gramsci w Zeszytach więziennych. Nie rozważyliśmy kontekstu, w którym działamy, natury jego siły i tożsamości.
Unia Europejska jest bezprecedensową strukturą władzy. Jest innowacyjna zarówno w kwestii równowagi wewnętrznej swoich uprawnień, w odniesieniu do własnych państw członkowskich, jak i w kwestii stosunku do zglobalizowanego kapitalizmu finansowego. UE sama jest zresztą jego częścią. Jest oryginalnym, funkcjonalistycznym, post-demokratycznym podmiotem. W ostatnich dziesięcioleciach "wymyśliła" na nowo swoją tożsamość poprzez systematyczne stosowanie rewizjonizmu historycznego. Często używam dwóch terminów, aby ją zdefiniować: Realnie Istniejąca Europa i współczesny ancien régime.
Ale podejdźmy do rzeczy w odpowiedniej kolejności.
Kryzysy dotykające obecnie europejskich sił radykalnej lewicy mają szczególną dynamikę.
We Włoszech mieliśmy próby połączenia tego, co pozostało z Nowej Lewicy. Lewica włoska ma wielkie doświadczenie: od walki w szeregach antyfaszystowskiego ruchu oporu do rozwiązania Włoskiej Partii Komunistycznej. Ten projekt polityczny upadł w obliczu agresywnie populistycznego i dwubiegunowego charakteru włoskiego systemu politycznego z jednej strony, jak i pod ciosami europejskiego "autopilota". Lewicowcy znaleźli się w rozproszeniu, bez stabilnego gruntu pod nogami.
Co natomiast dzieje się w Grecji, Niemczech, we Francji i w Hiszpanii, gdzie, jak się wydaje, możliwości lewicy są największe? W każdym wypadku mamy do czynienia ze szczególną dynamiką.
W Grecji nie możemy zapominać, że Syriza powstała dzięki zjednoczeniu małych historycznych formacji, w tym najważniejszej, Synaspismos, o komunistycznym rodowodzie. Połączenie tych formacji samo w sobie nie spowodowało natychmiastowej ekspansji. Musiało być coś, co sprawiło, że z partii o poparciu poniżej 10% (co współzałożyciel Rifondazione Comunista, Lucio Libertini, uznał za próg pozwalający na faktyczne ogłoszenie partii) powstała koalicja, na którą głosowało najpierw dwa razy więcej, a potem czterokrotnie więcej wyborców. Stało się tak, gdyż równocześnie trwał kryzys starego dwupartyjnego greckiego systemu politycznego - przytłoczonego skandalami i bankructwem - i zaistniał ruch masowy przeciwko polityce cięć i oszczędności. Był to bardzo szeroki ruch, potwierdzający, że partie nie tyle wymyślają się same, co podążają za falą wydarzeń historycznych. Oczywiście trzeba też wiedzieć, jak na tej fali płynąć. Syriza Alexisa Tsiprasa była w stanie to robić. Ale jak długo można unosić się na falach? I czy w końcu istnieje "bezpieczny" port, w którym można "odpocząć"? Lenin był mistrzem w unoszeniu się na fali wojny i rewolucji, a następnie szukaniu dla tej rewolucji bezpiecznego portu, jakim było utworzenie ZSRR. Tamta rewolucja nie rozprzestrzeniła się na cały świat, przynajmniej nie w formach, na które liczyli niektórzy rewolucjoniści. Historia potoczyła się inaczej, ale trwała 70 lat.
Dziś nowością jest to, że zglobalizowany kapitalizm finansowy również żyje wśród fal, surfując od kryzysu do kryzysu, w ciągłe "stabilnej niestabilności".
Kapitalizm zawsze był "w ruchu", ale dziś ruch ten jest znacznie przyspieszony. Poszukiwanie schronienia w bezpiecznej przystani tworzenia wydaje się tak trudne, jak nigdy dotąd. W port greckiego rządu uderzyły fale wywołane przez Unię Europejską, a przygotowane schronienia okazały się kruche. Syriza rozrosła się ogromnie, przyłączając nowe elementy, ale także wieloma innymi pochodzącymi z wraku starego systemu politycznego. Ale wielkość statku nie gwarantuje, że przetrwa on burzę. Po utracie portu rządowego, ponownie zajętego przez prawicową partię, która odbudowała (nigdy nie utraconą) harmonię z UE, wielki statek nie wystarczył, aby powrócić w bezpieczne miejsce. Teraz, podobnie jak w powieściach Conrada, ten statek nie ma już wiatru w żaglach - i nie ma też kompasu. Jedyne, co pozostało, to próba powrotu do portu rządowego. Nie podoba się to wielu marynarzom, którzy są przyzwyczajeni do sztormów i próbują przez nie przejść.
Nowe przywództwo Syrizy, wyłonione drogą procesu decyzyjnego "w stylu amerykańskim" (tak jak we włoskim Partito Democratico), próbuje teraz również dostosować treść polityczną do formy. Dziś widzimy, jak z Syrizy odchodzą kolejni historyczni przywódcy. Zobaczymy, dokąd dopłynie stary statek Syrizy i wszelkie nowe okręty.
W Niemczech Sahra Wagenknecht rozstała się z Die Linke. Zanim odeszła, zrobił to Oskar Lafontaine. Zabrała ze sobą tak wielu posłów, że Die Linke nie jest już wystarczająco duża, aby tworzyć grupę parlamentarną. Już w wyborach parlamentarnych wynik Die Linke na poziomie 4,9 proc. sytuował ją poniżej progu wyborczego umożliwiającego ponowne wejście do Bundestagu. Ponieważ jednak trzej przedstawiciele partii zdobyli mandaty w okręgach jednomandatowych na wschodzie, obecność Die Linke w niemieckim parlamencie została zwiększona do proporcjonalnego udziału. Było to jednak możliwe dzięki ordynacji wyborczej, która już nie obowiązuje. Rząd socjaldemokratów, liberałów i zielonych ją zlikwidował.
Upadek wyborczy Die Linke był już tendencją - zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie. Odejście Lafontaine'a było poważnym ciosem, a wewnętrzne napięcia już nie ustawały. Szczególne napięcia występowały z Wagenknecht, pierwotnie związaną z "ortodoksyjnym" nurtem ówczesnej Partii Demokratycznego Socjalizmu (PDS). Wieloletnia parlamentarzystka (byliśmy kolegami w Brukseli) zyskiwała coraz większe znaczenie publiczne. Przeformułowała swoje myślenie o kwestii globalizacji, jej kryzysów i roli Niemiec. Jej obecny przekaz kładzie szczególny nacisk na związek między migracją a rynkiem pracy, a teraz szczególnie na wojnę między Rosją a Ukrainą. Wagenknecht głosi również, że relacje lewicy z ludźmi muszą zostać odbudowane. Rozłam w Die Linke dodatkowo utrudnia refleksję nad tymi sprawami, która moim zdaniem i tak musi mieć miejsce. Powiem coś więcej na ten temat, ponieważ Niemcy odgrywają tak ważną rolę w Europie, że "kwestia niemiecka" dotyczy nas wszystkich.
Jestem bardzo związany z Die Linke. Nieżyjący już Lothar Bisky miał decydujące znaczenie w budowaniu Partii Europejskiej Lewicy. Nadal jest mi droga podjęta przez niego i jego towarzyszy próba skonstruowania innego rodzaju zjednoczenia Niemiec, ani rewizjonistycznego, ani liberalnego, które sprzeciwia się prostej aneksji Wschodu przez Zachód. Takie podejście do wschodniej historii i polityki było szczególnie gorliwie realizowane przez socjaldemokratów (SPD), ze szkodliwymi konsekwencjami dla tej partii, ale nie tylko. W mniejszym stopniu dotyczyło to Chrześcijańskich Demokratów (CDU), którzy posunęli się tak daleko, że przekazali pałeczkę Helmuta Kohla urodzonej na Wschodzie Angeli Merkel. SPD nie była w stanie sięgnąć własnej historii i wizji Willy'ego Brandta i Ostpolitik. Przez długi czas próżnię wypełniała Die Linke, która dzięki zjednoczeniu PDS i WASG stała się partią, która rosła pod względem społecznym i pokoleniowym. Ale fakt, że Angela Merkel i SPD nie umieli sobie wyobrazić innej roli zjednoczonych Niemiec, niż jako lidera Europy w narzucaniu ordoliberalizmu, traktatu z Maastricht, a następnie oszczędności, uniemożliwiła powstanie okoliczności, które dałyby impuls do dalszego rozwoju Die Linke. Zarazem nie zaistniały czynniki, które zapobiegłyby ekspansji nowej prawicy, Alternative für Deutschland (AfD). Wraz z wojną między Rosją a Ukrainą, cała rewizjonistyczna degeneracja Niemiec przyspieszyła. Niemcy stały się najbardziej wojowniczym krajem, z Zielonymi i SPD na czele. Dziesięciolecia Ostpolitik zostały wysadzone w powietrze, podobnie jak Nord Stream. Niemcy kanclerza Olafa Scholza z SPD i przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen wybierają orwellowską wojnę i masowe zbrojenia - bez względu na koszty i bez względu na pierwszą recesję po trzydziestu latach nadwyżek eksportowych opłacanych przez inne kraje europejskie.
Współczesne Niemcy różnią się znacznie od tego, czym mogłyby być, gdyby po 1989 r. siły lewicowe, które nie poddały się rewizjonizmowi i neoliberalizmowi, zdołały nie tylko stawić opór na miarę swoich możliwości, ale także wymusić zmianę kursu.
Kurs, który zwyciężył, narzucony został przez kapitalistów. Dziś żeglujemy po nieustannie wzburzonym morzu, a klasy dominujące pozostają zjednoczone i toczą zaciekłą walkę o podział łupów.
Ponurym widokiem jest również sposób, w jaki interpretowana jest w Niemczech tragedia Palestyny. Poparcie dla izraelskiego rządu jest w Berlinie tak wielkie, jakby politycy sądzili, że zbrodnie nazistowskiego faszyzmu na Żydach uprawniały ich do dowolnego traktowania Palestyńczyków.
Droga, a właściwie osuwanie się w dół, które stało się udziałem Niemiec, wydaje się logiczną konsekwencją tego, jaką politykę prowadziły wcześniej. Najbardziej "rozsądne" z wybrzmiewających dziś w Niemczech komentarzy wydają się głosy byłych przywódców Schroedera i Merkel. Die Linke walczy o sformułowanie jakiegokolwiek przekazu i płaci za rozłam, którego doświadczyła. Sytuacja może się jeszcze skomplikować.
Również we Francji NUPES żegluje po wzburzonych wodach.Tutaj pewną rolę odgrywają tamtejsza wewnętrzna dynamika, nowy zwrot tożsamościowy Francuskiej Partii Komunistycznej (PCF) oraz wola Jean-Luca Mélenchona, by przewodzić całej lewicy. Nierozwiązana pozostaje kwestia reprezentacji klas ludowych. Ale dzisiejsze wojny i ich interpretacje również nie ułatwiają lewicy zadania.
Na początku wspomniałem o Hiszpanii i wrócę jeszcze do tego kraju.
Kontynuacja lewicowego rządu, który na dodatek prowadzi lewicową politykę, idzie w poprzek dominującym tendencjom. A jednak historia Podemos ostrzega, że musimy być ostrożni - ponieważ bezpieczne przystanie nie istnieją. Czy wzlot tej partii obalił stary system polityczny? Partido Popular (PP) odbudowała się. W starym systemie politycznym istniała również Partido Socialista (PSOE), którą Sánchez był w stanie podporządkować własnej koncepcji. Również dzięki tym, którzy trzymali linię w polityce społecznej. Jak widzieliśmy na kongresie Partii Europejskich Socjalistów w Maladze, PSOE jest dziś całkowicie i bez wątpliwości oddana Zachodowi w "orwellowskiej wojnie".
W ostatnich latach lewicowa grupa w Parlamencie Europejskim, dziś nosząca nazwę Lewicy, utrzymywała pozycje. Wiele razy jednak dochodziło w jej szeregach do podziałów, ostatnio na tle stosunku do wojny.
Zobaczymy, jak wypadnie lewica w różnych krajach w wyborach europejskich w czerwcu przyszłego roku. Przypuszczalnie w niektórych krajach wystawi kilka list, niektóre bliższe Europejskiej Partii Lewicy, inne raczej bliższe Zielonym. Stanie się tak, mimo że większa część reprezentacji Zielonych, począwszy od niemieckich Zielonych, zajmuje stanowisko wyraźnie prowojenne. W Niemczech posunęli się nawet do zaatakowania Grety Thunberg za jej poparcie dla sprawy palestyńskiej.
Rzeczywistość jest taka, że znajdujemy się na skraju przepaści, do której świat może wpaść. Kryzysy narastają - i może dojść do wybuchu. Potrzebujemy radykalnej, lewicowej drogi wyjścia. W kampanii przed wyborami europejskimi musi dojść do próby reorganizacji. Ważne jest, aby Włochy też przyczyniły się do tego poprzez listę wyborczą skoncentrowaną na głównym temacie, który wyznacza linię podziału. Jest nim pokój.
Autor jest działaczem radykalnej, społecznej lewicy włoskiej. Tekst ukazał się pierwotnie na stronie europejskiej sieci organizacji lewicowych transform!network, z którą autor jest związany.