Nastąpiła chwila na którą wielu czekało. Posypał się popcorn, sale kin zapełniły się chcącymi czerpać radość z zachodzącej zmiany politycznej. Dla wzmocnienia przekazu na drugą osobę w państwie wybrano doświadczonego i lubianego konferansjera.



Nie bądź taki szybki Bill

Zanim to jednak nastąpiło, prezydent Andrzej Duda pozwolił odchodzącej ekipie rządzącej na wykorzystanie przywileju wynikającego ze zdobycia największej ilości mandatów w Sejmie, desygnując Mateusza Morawieckiego na premiera. Dał mu szansę na pożegnanie się z władzą i skorzystanie z ostatnich jej przywilejów. W tym czasie Donald Tusk ze swoimi politycznymi akolitami prowadził negocjacje mające na celu sprawne powołanie rządu. W cieniu górnolotnych deklaracji, obietnic rozliczeń nieprawidłowości i realnej zmiany stylu rządzenia bez większych emocji przeszła rezygnacja z postulatów ważnych dla wyborców, którzy odsunęli PiS od władzy. Przepadły lub zamieniły się w nieznaczące ogólniki kwestie odejścia od koncepcji liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, poprawy sytuacji kobiet czy progresywnych rozwiązań w zakresie uregulowania sytuacji środowiska LGBTQ, o czym pisaliśmy tutaj. Sprzeciwu nie wzbudził również rewanżyzm z jakim spotkał się PiS przy podziale stanowisk w niższej izbie parlamentu. W końcu to prawo parlamentarnej większości, pozostaje tylko pytanie: jak to się ma do zapowiadanej zmiany w jakości rządzenia?

Wczoraj wysłuchaliśmy mowy obrończej ustępującego premiera. Mateusz Morawiecki niczym nie zaskoczył. Przypominał osiągnięcia swojej ekipy. Przypominał różnice w podejściu do państwowości, filozofii władzy oraz o tym, co zmieniło się nie tylko w życiu elit, ale i szarego obywatela. Retoryka jego expose mogła drażnić, oburzać, szczególnie osoby nie podzielające sanacyjnej wizji Polski. Jednak osoby charakteryzujące się jakąkolwiek wrażliwością społeczną powinny widzieć i autorytarne tendencje byłej już ekipy rządzącej, i największy, historyczny transfer społeczny, jaki miał miejsce w przeciągu ostatnich ośmiu lat. To, że podjęto próbę przywrócenia godności tym, którzy nie byli beneficjentami, a płatnikami sukcesów gospodarczych wcześniejszych ekip. To, że zerwano z bezkrytycznym wykonywaniem – nie zawsze korzystnych – wytycznych biznesu dotyczących rozwoju gospodarczego. Niestety te kwestie całkowicie umknęły przedstawicielom opozycji.  O ile nie dziwi, że do tych kwestii nie odnieśli się przedstawiciele opozycji, o tyle zaskakujące jest, że lewica nie wykorzystała możliwości, aby podkreślić to co warte jest kontynuowania w takiej lub innej formule. A może właśnie to nie zaskakuje, jeśli weźmiemy pod uwagę, jaką drogę nasi "socjaldemokraci" przeszli przez ostatnie trzy dekady.

Po zakończeniu misji Mateusza Morawieckiego Sejm powierzył misję tworzenia rządu Donaldowi Tuskowi, który podziękował wyborcom i wszystkim siłom politycznym w tym PiS za doprowadzenie do zmiany władzy. Zapewnił o nowej jakości rządzenia i gotowości do rozpoczęcia ciężkiej pracy. Nie zabrakło osobistych dygresji o patriotyzmie dziadków, którym Tusk tyle zawdzięcza oraz o tym, że prezydent Lech Kaczyński nisko cenił jednego z głównych strategów PiS Jacka Kurskiego. Cały show przyszłemu premierowi skradł jednak lider PiS Jarosław Kaczyński, wpadając na mównicę i zarzucając Donaldowi Tuskowi agenturalność.

Festiwal obietnic i mrzonki o wspólnotowości

No i nadszedł długo oczekiwany moment przedstawiania przez Donalda Tuska planów na kolejne cztery lata. Powołana po wyborach – a właściwie jak twierdził przyszły premier, na dwa lata przed wyborami, Koalicja 15 października – zrzeszająca ugrupowania wspierające misję Donalda Tuska uważa, że jest przygotowana do tego, aby Polskę przemienić w kraj miodem i mlekiem płynący. Samo udzielenie poparcia rządu lidera KO wielokrotnie określano jako moment wspaniały, wręcz epokowy.

W swoim expose nowy premier wielokrotnie odwoływał się do wartości wspólnotowych. Cytował Jana Pawła II, który jego zdaniem powinien być drogowskazem dla polityków wszystkich opcji oraz wspomniał nowoczesność i odpowiedzialność Romualda Traugutta. Wiele mówił o wizji Polski, o solidarności i miłości, a silnej suwerennej Polsce współtworzącej Europę. Siłą Polski według nowej koalicji ma być jej lojalność wobec sojuszu euroatlantyckiego i USA. W takiej konstelacji chce, aby Polska ponownie stała się ambasadorem Ukrainy na arenie międzynarodowej. Donald Tusk ma zamiar ruszyć sumienia polityków europejskich, zmęczonych brakiem sygnałów pozwalających pozytywnie patrzeć na rozwój sytuacji u naszych wschodnich sąsiadów.

Przyszły premier uważa, że jest w stanie łączyć podejścia, których połączyć nie sposób. A może po prostu sądzi, że publika kupi jego obietnice zrobienia i załatwienia wszystkiego naraz. Chce łączyć zrozumienie dla problematyki uchodźczej, solidarność europejską z uszczelnianiem granic, dotychczasowe i nowe zdobycze socjalne z dyscypliną budżetową, chce robić porządek z aktywami państwowymi z kwestionowaniem ich funkcjonowania, chce żeby prokurator generalny (będący nadal ministrem sprawiedliwości) Adam Bodnar bezwzględnie ścigał nadużycia w poszanowaniu ducha praworządności i niezależności od obowiązujących standardów. Chce prowadzić dyskusję na temat poprawy sytuacji kobiet unikając trudnych decyzji różniących koalicjantów. Chce zadbać o równość, samorządność i należyte miejsce dla trzeciego sektora. Pragnie ułatwień dla przedsiębiorców, szczególnie dla samozatrudnionych (dając im możliwość zawieszenia składek na okres urlopu, czy płatności podatków po tym, gdy kontrahent zapłaci za fakturę). Pracowników chce uszanować poprzez zmianę nazwy resortu odpowiedzialnego za problematykę zabezpieczenia społecznego… i chyba poprzez powrót do tak docenionego w jego wystąpieniu promowania samozatrudnienia i elastycznych form pracy. Nie sposób wymienić wszystkich obietnic i zapowiedzi nowego premiera. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że miłość i solidarność o której wspomina jest równie ułomna jak miłość, solidarność i sprawiedliwość prezentowana przez jego poprzedników.

Pogadanki premiera a kuroniowe dobranocki

Expose premiera Tuska, a raczej pogadanka, którą zamierza kontynuować regularnie raz w miesiącu jest gładka jak bajki, którymi raczył nas Jacek Kuroń w trakcie szokowej terapii Leszka Balcewrowicza. Dobrze się słucha, każdy może usłyszeć coś miłego (no może z pewnymi wyjątkami). Tylko niewiele to ma wspólnego z rzeczywistością. Dlatego stała się tak łatwym polem do wypunktowania dziur, niespójności i braków przez poprzedników i spragnioną rewanżu za kiepski wynik wyborczy skrajną prawicę.

Góra urodzi mysz, a my będziemy mieli powrót do III RP. Na szczęście, do pewnych jej  ułomności nie ma powrotu. Mówił o tym nowy premier, gwarantując chęć utrzymania zdobyczy socjalnych. No cóż, Tusk głupi nie jest, zdaje sobie sprawę, że gdyby skasował 800+ i zamroził płace, wyjeżdżałby z Polski jeszcze szybciej, niż wracał. A nie o to przecież mu chodzi.