Wyprawa Tuckera Carlsona do Moskwy i wywiad z prezydentem Putinem to zwiastun nowej polityki amerykańskiej w stosunku do Federacji Rosyjskiej. Chodzi o politykę administracji kolejnego prezydenta USA, którym być może zostanie znów Donald Trump.
Trzeba jednak przyznać, że obecny establishment amerykański będzie mu utrudniał reelekcję, nawet środkami nie do końca legalnymi. Carlson jest w istocie rzecznikiem prasowym frakcji Partii Republikańskiej, skupionej wokół Trumpa. Frakcja ta jest przekonana, że największym zagrożeniem dla hegemonii Stanów Zjednoczonych są Chiny, a obsesja Demokratów na punkcie Rosji nie ma większego sensu. Jest ona przeciwskuteczna z punktu widzenia strategicznych interesów USA.
W mediach głównego nurtu Carlson przedstawiany jest jako pożyteczny idiota Putina, a niektórzy odczytują nawet jego wywiad z prezydentem FR jako działanie antywojenne. To nieporozumienie. W gruncie rzeczy Carlson nie ma nic przeciwko wojnie, tyle tylko, że nie z Rosją, a z Chinami. Putinowi sugeruje, że Chiny dążą do zdominowania BRICS, co ma zagrozić suwerenności innych członków tej organizacji. W odpowiedzi Putin demonstruje jednoznaczne pro-chińskie stanowisko i podkreśla pokojowe nastawienie Chin.
Według frakcji, której Carlson jest rzecznikiem, Stany Zjednoczone powinny oswoić i udobruchać Rosję, a następnie przeciągnąć ją na swoją stronę w wojnie przeciwko ChRL i KPCh.
Wojna ta początkowo ma przyjąć postać polityki sankcji. Trump deklaruje narzucenie na towary z Chin aż 60-procentowego cła.
Strategia polityczna frakcji Demokratów skupionej wokół prezydenta Bidena i sekretarza stanu Blinkena w stosunku do FR wydaje się być inna. Dąży ona do maksymalnego osłabienia Rosji, zmiany władzy na sprzyjającą Zachodowi lub nawet do rozbicia FR na kilka quasi państw i poszczucia nimi Chin. Celem jest destabilizacja Państwa Środka.
Niezależnie od tego, która z tych dwóch wymienionych strategii polityki zagranicznej USA będzie dominowała w przyszłości, w istocie chodzi o jedno - utrzymanie światowej hegemonii Stanów Zjednoczonych.
Hegemonia ta oparta jest na kilku filarach. Są to głównie: system finansowy z dominacją dolara amerykańskiego jako światowej waluty rezerwowej, oraz wywieranie presji militarnej za pomocą Sojuszu Północnoatlantyckiego (NATO). To właśnie sojusz NATO stoi na straży światowego porządku z dominującą pozycją USA. Rzeczywistym celem utrzymania tego porządku jest pozyskiwanie nadzwyczajnej wartości dodatkowej z krajów neokolonialnych i peryferii kapitalizmu, czyli ich wyzysk.
To wszystko zapewnia uprzywilejowaną pozycją ekonomiczną USA i bliskim sojusznikom, należącym do krajów kapitalistycznego centrum. USA jest państwem imperialistycznym z definicji. Eksportuje przede wszystkim kapitał (nie towary), działając na zasadzie kraju-rentiera. Mając nadmiar kapitału, wywozi go aby otrzymywać odsetki od dłużników.
Jednak pozycję pierwszej gospodarki światowej, wydaje się właśnie tracić na rzecz ChRL. Stąd zagrożone imperium próbuje podtrzymać swoją koniunkturę gospodarczą za pomocą produkcji przemysłu zbrojeniowego.
Rynkiem zbytu dla takiej produkcji są oczywiście wojny, aktualnie tzw. wojny zastępcze (proxy wars) na Ukrainie, w Gazie, Iraku, Syrii, oraz w Azji i Afryce. Bez wojen globalny kapitalizm, który znajduje się w ostatnim, imperialistycznym stadium, nie miałby szans na przetrwanie.
Historyczną rolą światowego proletariatu jest przekształcenie formacji kapitalistycznej w formację społeczno-ekonomiczną opartą na społecznej własności środków produkcji. Produkcji zorientowanej na zaspokajanie potrzeb społecznych a nie na maksymalizację zysków kapitalistów. Realizacja tego celu wydaje się obecnie bardzo odległa. Jednak niewątpliwie w interesie międzynarodowej klasy robotniczej, leży osłabianie globalnego systemu kapitalistycznego zdeterminowanego przez Stany Zjednoczone. System ten oparty jest na ekspansji ekonomicznej poprzez wojny, rentierstwo i wyzysk krajów peryferiów kapitalizmu, zdominowaniu międzynarodowych rozliczeń przez dolara i kontrolowane przez USA globalne instytucje finansowe. To wszystko powoduje nierówności w rozwoju państw i coraz większe dysproporcje, między nimi, a wewnątrz nich pogłębiające się rozwarstwienie społeczne.
Wydaje się, że krajom peryferyjnym kapitalizmu takim, jak Polska i pozostałe kraje byłego bloku wschodniego, traktowanymi jako tanie obozy pracy, powinno być bliżej do sojuszu krajów BRICS. Kraje te współpracują gospodarczo na zasadzie paradygmatu: zysk za zysk, a nie zysk z wyzysku. Wytwarzają one jedną trzecią całkowitej światowej produkcji, stanowiąc realną przeciwwagę dla gospodarki krajów G7.
W obecnej sytuacji walka z Pax Americana wydaje się bardzo sensownym celem dla zjednoczonego międzynarodowego ruchu robotniczego. Jest bowiem szansa, że ta walka powstrzyma szaleńczy pęd ku wojnie światowej rozpadającego się imperium.