Dla rozumu to, co nienazwane, niemal nie istnieje. Dopiero gdy rzeczom, a w szczególności rzeczom abstrakcyjnym (ideom), przypiszemy słowa, tworzą obraz - mapę postrzeganej rzeczywistości. Wiedzą o tym doskonale ludzie, których zadaniem jest wpływ i manipulacja.
Aby poprowadzić Cię w pożądaną dla nich stronę, dokonują kilku prostych zabiegów.
Po pierwsze: wysyłanie w kosmos
Dbają o to, żebyś nie zabłądził. Chcą, abyś wędrował wyznaczoną, oświetlaną przez nich trasą. Ubierając w słowa, narzucają kierunek – swój słownik i swoją narrację. Pokazują Ci mapę, na której brakuje niektórych ścieżek. Omijają w ten sposób na udostępnianej Ci mapie te słowa, zagadnienia i całe tematy, abyś przypadkiem nie poszedł w inną stronę. Od kiedy zlikwidowano u nas Urzędy Cenzury, ta technika została opanowana do perfekcji przez mainstreamowe, zawsze ściśle właścicielsko nadzorowane media.
Żaden polityk, tzw. „niezależny ekspert” czy „używany mainstreamowo” profesor nie uchowa się długo w systemie, jeśli nie przyswoi odpowiedniego słownika i nagle przestanie wędrować po wyznaczanych ścieżkach. Co ciekawe, pojawiając się w mediach, tak naprawdę nigdy nie masz do końca pewności, gdzie kończą się dopuszczalne granice mapy, ani kiedy zboczysz z wyznaczonego szlaku. To dzieje się bezsłownie. I to dzieje się naprawdę!
Nie wierzycie? To powiedzcie, kiedy komuś z Was udało się zaistnieć wysoko w redaktorskim notatniku i „wejść do obrotu medialnego” z własnymi poglądami innymi niż „dozwolone”? Jeśli w dużych, popularnych mediach udało się Wam raz czy dwa wyjść poza milcząco wytyczoną mapę i powiedzieć to, co chcieliście, co uważacie za ważne, to teraz już nie ma Was w tym notatniku - albo notatnik, razem z redaktorem, już nie funkcjonuje w tym medium.
Tak, wiem, Profesorze Rae. Bywasz w mediach i czasem bardzo się męczysz, aby znaleźć „odpowiednie” słowa, a pominąć „nieodpowiednie”. Słyszałam, jak odpowiadałeś na pytania dziennikarza dotyczące Królowej Elżbiety po jej śmierci. Przeżyłam to także jako posłanka, lawirując między „mapą rozmowy” wytyczaną przez redakcję, lojalnością wobec przewodniczącego mojej partii i poselskiego koleżeństwa a własnymi przekonaniami i własnym słownikiem. Bo jeśli zaczynasz zbyt usilnie iść swoją drogą, to jedni i drudzy sprowadzają Cię na wytyczane przez siebie „właściwe” szlaki.
Po drugie: słów gięcie i łamanie
Drugą, trudniejszą od poprzedniej, ale w długim dystansie jeszcze bardziej skuteczną technologią ogłupiania gawiedzi jest odbieranie „niebezpiecznym” dla mainstreamu słowom ich pierwotnych znaczeń.
Polega to na żmudnym „gięciu” definicji tych słów w taki sposób, aby odebrać im wyrazistość, wprowadzić element niejasności, a jeszcze lepiej całkowicie odwrócić ich znaczenie. W tej technice droga do skutecznej zmiany bywa niekiedy bardziej uciążliwa, żmudna i długotrwała. Często wiedzie przez przestrzeń ludzkiej emocjonalności. Trzeba poruszać emocje – one zabarwiają znaczenia. Trzeba przecież odebrać ludziom dobre skojarzenia (dobre emocje), a potem związać słowo z jakimś szambem (skojarzyć ze złymi emocjami) i zohydzić.
Niech ktoś spróbuje na antenie jakiejś telewizji wyjaśnić polskim widzom ideę komunizmu. Niech wyjaśni im, że wolność gospodarcza nie jest elementem wolności. Niech spróbuje potępić imperialne działania Stanów Zjednoczonych. Albo niech spróbuje zaproponować redakcji bardziej „lajtowe” wątki, jak choćby temat cenzury w mediach (zwanej redakcyjną lub wewnętrzną) i skrytykuje propagandę uprawianą przez znane gazety, zamiast rzetelnej informacji i niezależnej opinii. A może niech spróbuje przeprowadzić w mainstreamowych mediach poważną rozmowę na temat jakości demokracji państw zwanych demokratycznymi. Albo dokona analizy światowego systemu monetarnego i jego skutków dla naszego życia i kształtu globalizacji, itd.
Niezależnie od tego, czy uda się redakcji zakrzyczeć Cię albo wyciszyć, to i tak byłeś tam ostatni raz.
Chyba nie muszę tu wyjaśniać, dlaczego te redakcje, ci politycy i te „elity” społeczne robią ludziom tak niemiłe rzeczy. Te media nie są publiczne (faktycznie publiczne), ani nie są niezależne. Ktoś udziela im koncesji i ktoś zleca reklamy – ktoś płaci. Jak kąsać rękę, która karmi…? Kapitalizm to pieniądz, a pieniądz to pieniądz – pieniądz, Misiu, pieniądz!
Te refleksje są oczywistą odpowiedzią na proste w gruncie rzeczy pytanie: dlaczego w kapitalistycznym świecie antykapitalistyczne idee nie mogą się przebić do powszechnej świadomości.
Po trzecie: zdrada
Jako socjalistka nie mogę pominąć tu pewnej smutnej dla mnie konstatacji: w procesie odbierania słowom „lewica” i „socjalizm” ich pierwotnego znaczenia znaczną rolę odegrały i nadal odgrywają postaci historyczne i współczesne, które podawały się i nadal podają się za lewicę. Z takiej bowiem pozycji znacznie skuteczniej można niszczyć.
Postacie uznawane za „wiarygodnych przedstawicieli lewicy” i socjalizmu popełniały czyny straszne i niegodne. Zniekształcając te idee, obrzydzając je swoimi działaniami. Sprzedawały je za osobiste korzyści w postaci władzy i pieniędzy. Niestety do dziś są tacy, którzy to czynią. Znajdują tu swoją egzemplifikację słowa Armanda Jeana du Plessis de Richelieu, kiedy stwierdził: „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam”. Tylko ja nie mieszałabym do tego boga – to nasza sprawa, żeby sobie z tym poradzić.
A ja cóż mogę!? Mogę, póki mnie redakcja nie skreśli z notatnika, pisać tu to, na co mam ochotę! :-P