Południowokoreańska Narodowa Służba Wywiadowcza (NIS) oraz policja wkroczyły do biur największej w Korei Południowej organizacji pracowniczej - Koreańskiej Konfederacji Związków Zawodowych (KCTU). Funkcjonariusze wkroczyli zarówno do centralnej siedziby KCTU w Seulu, do biura związku zawodowego pracowników medycznych w Seulu oraz do biur w regionach. Weszli ponadto do prywatnych domów niektórych działaczy organizacji. W Seulu związkowcy nie chcieli wpuścić ludzi ze służb do niektórych biur, domagając się, by najpierw na miejsce przyjechał związkowy prawnik. Ostatecznie jednak policjanci i funkcjonariusze siłą dostali się do środka.

NIS wystarała się wcześniej o sądowy nakaz przeszukania i ewentualnego zajęcia biur. W oficjalnych komunikatach podaje, że kroki te były konieczne w ramach prowadzonego śledztwa dotyczącego rzekomych związków kilku działaczy pracowniczych z Koreą Północną.

Jak można się domyślić, służby odmawiają podania dalszych szczegółów.

Nalot na związkowe biura miał miejsce 17 stycznia. Kilka godzin po jego zakończeniu rzecznik prasowy KCTU Han Sang-jin na konferencji prasowej skomentował przebieg wypadków. Stwierdził, że służby celowo poprosiły o skierowanie do związkowych biur bardzo silnej asysty policyjnej, chociaż nikt ze związkowych aktywistów nie zamierzał stawiać oporu.

W przekonaniu związków NIS i policja chcą również, by opinia publiczna przestała ufać związkom zawodowym.

Konserwatywne rządy Korei Południowej nader często posługują się ustawą o bezpieczeństwie narodowym, uchwaloną jeszcze w czasie wojny koreańskiej, by utrudniać życie organizacjom pracowniczym. Zapisy zakazujące chwalenia lub promowania tak Korei Północnej, jak i samej idei komunistycznej w czasie zimnej wojny były podstawą do prześladowania związkowców. Również obecny rząd konserwatysty Yoon Suk-yeola publicznie oskarżał związki o szpiegostwo na rzecz Korei Północnej czy działania na jej zlecenie.

Sugerował, że w Korei Południowej istnieje cały "pierścień szpiegowski", łączący działaczy lewicowych, pracowniczych i antywojennych, który opłaca Korea Północna.

W ciągu ostatnich kilku tygodni NIS wkraczała do domów wielu aktywistów, w kilku koreańskich prowincjach. W każdym przypadku poszukiwała dowodów na działanie na rzecz obcego państwa, a przypomnijmy, że ustawa o bezpieczeństwie narodowym pozwala karać już za sam fakt posiadania publikacji wydrukowanej w Korei Północnej.

W tygodniu poprzedzającym nalot na centralę KCTU aktywiści zorganizowali na wyspie Jeju konferencję prasową, na której stwierdzili, że w ich przekonaniu rząd próbuje taką metodą zniszczyć wszelkie postępowe ruchy w kraju. Przypomnieli, że NIS nie zdołała do tej pory postawić nikomu z lewicowych działaczy żadnych zarzutów.

Nalot na siedzibę KCTU zdarzył się w momencie, gdy liczba pracowniczych protestów w Korei stale rośnie.

Niektóre branżowe strajki organizowane pod egidą KCTU, jak protest kierowców ciężarówek, ogarniały cały kraj. Strajk kierowców został siłą przerwany przez konserwatywny rząd. Wykorzystał on przepis, który pozwala zmusić pracowników do zakończenia protestu, a niepokornych pozwala karać grzywną lub więzieniem.

Złość w południowokoreańskim społeczeństwie nie przestaje jednak narastać, a korupcyjne skandale wokół członków rządu i ich rodzin tylko ją powiększają.