Lula, przywódca brazylijskiej lewicy, uzyskał w I turze poparcie 48,42 proc. Brazylijek i Brazylijczyków. Skrajnie prawicowy urzędujący prezydent Bolsonaro zebrał 43,2 proc. W liczbach głosujących różnica między kandydatami to ok. 6 mln głosów.
Wyniki są zaskoczeniem, gdyż sondaże sugerowały dużo wyższą przewagę Luli. W niektórych kandydat Partii Pracujących zwyciężał już w pierwszej turze. Okazało się, że jego zdolność do mobilizowania swojego elektoratu - przedstawicieli klas wyższej i średniej - jest większa, niż sądzono. Na wiecu po ogłoszeniu wstępnych wyników Bolsonaro tryskał pewnością siebie. Zapowiadał, że druga tura będzie należała do niego, bo ludzie docenią jego osiągnięcia z czterech lat rządów. - Kampania jest nasza! - ogłosił.
Lula na swoim wiecu był ostrożniejszy.
Stwierdził, że to dla niego wielki dzień, po tym, gdy cztery lata temu został wyeliminowany z walki o prezydenturę przez fałszywe oskarżenia. W tamtych wyborach były prezydent nie mógł wziąć udziału, gdyż został skazany za rzekomą korupcję. Rzekomą, gdyż w ostatecznym rozrachunku brazylijski Sąd Najwyższy anulował wyrok, wskazując, że prokuratorzy i sędziowie współpracowali w celu wysłania polityka za kratki. Dopiero po tych słowach dodał: - Walczymy dalej, a zwycięstwo będzie nasze!
Ogromna polaryzacja brazylijskiego społeczeństwa, jaką pokazały te wybory, w jasny sposób pokrywa się z podziałami majątkowymi i klasowymi. Po stronie Bolsonaro jest klasa wyższa, najzamożniejsi obywatele, a także część konserwatywnie nastawionej klasy średniej, dla której Bolsonaro to obrońca rodziny i tradycyjnych wartości. Część klasy średniej odeszła od Bolsonaro, zniechęcona jego atakami na brazylijskie sądownictwo, niszczeniem lasów równikowych czy jawnie wyrażanymi marzeniami o wojskowej dyktaturze. Jednak prawdziwą bazą wyborczą Luli są robotnicy, ubodzy rolnicy i ludność rdzenna. Lula stara się przekonać do siebie część klasy średniej czy nawet biznesu: wyrazem tego jest towarzyszący mu kandydat na wiceprezydenta Brazylii, były gubernator Sao Paulo Geraldo Alckmin. To "centrysta", zwolennik neoliberalnego kapitalizmu, który może podobać się nawet brazylijskim milionerom-oligarchom, kontrolującym większość mediów w tym państwie.
Polaryzację pokazuje mapa powyborcza:
Lula w zdecydowany sposób zwyciężył w uboższych, bardziej robotniczych regionach brazylijskiego wybrzeża. Rolnicze południe, gdzie pojęcie "wielka własność ziemska" bynajmniej nie odeszło do historii, poparło Bolsonaro. W położonym na północnym wschodzie stanie Piaui Lula zdobył poparcie ponad 74 proc. głosujących. W sąsiednim Maranhao głosowało na niego 68,84 proc. Brazylijek i Brazylijczyków. Podobnie w położonych nad oceanem regionach północno-wschodniej Brazylii: Ceara, Pernambuco, Paraiba i Rio Grande del Norte - wszędzie Lula wygrywał z wynikiem ponad 60 proc., zaś Bolsonaro jedynie w ostatnim z wymienionych stanów Brazylii przekroczył 30 proc.
W zamożniejszych, rolniczych regionach proporcje się niemal odwracają: w rolniczej Roraimie na północnym zachodzie kraju blisko 70 proc. głosujących wybrało Bolsonaro. Skrajnie prawicowy polityk zdobył też ponad 60 proc. głosów w Rondonii i Acre na zachodzie Brazylii. W pozostałych stanach południowych przewaga Bolsonaro również była wyraźna.
Najbardziej wyrównana walka wyborcza toczyła się w przemysłowych regionach Sao Paulo i Minas Gerais. W pierwszym zwyciężyła skrajna prawica: Bolsonaro przekroczył 47 proc., Lula jedynie 40. W drugim 48,29 proc. głosujących poparło Lulę, Bolsonaro miał 43,6 proc. wskazań.
Zażarta walka o władzę w największym kraju Ameryki Łacińskiej, a zatem także o przyszłość całego regionu, będzie trwała. Druga tura wyborów prezydenckich odbędzie się 30 października.