4 czerwca ulicami Warszawy przeszedł organizowany przez lidera Platformy Obywatelskiej Marsz Wolności. Choć nie milkną spory na temat dokładnej liczby uczestników, niewątpliwe jest jedno - była to największa demonstracja antyrządowa od czasu protestów kobiet jesienią 2020 r.

Na datę manifestacji nieprzypadkowo wybrano 4 czerwca, dzień powszechnie uznany za początek przemian systemowych… i Święto Wolności i Demokracji. Wiele mediów podkreśla, poza dużą frekwencją, pozytywne przesłanie demonstracji. Twierdzą, że wybrzmiała na marszu pozytywna wizja państwa, a nie tylko hasło "Musimy odsunąć PiS od władzy!". Czy tak było naprawdę - pozostawiam ocenie indywidualnej.

Nie sposób tutaj jednak uniknąć zadania kilku pytań.

Data

Czy rzeczywiście 4 czerwca wszystkim przyniósł wolność? Czy był urzeczywistnieniem pragnień społeczeństwa i ideałów Pierwszej Solidarności? Czy reformy i przemiany uzgodnione przy Okrągłym Stole przyniosły wolność i beztroskie życie społeczeństwu okresu transformacji? Czy w wyniku zmian nie stworzono społeczeństwa dwóch prędkości?

Czy PiS w ogóle doszedłby do władzy, gdyby nie samozadowolenie elit III RP oraz konsekwentne obciążanie kosztami trudnych reform większości społeczeństwa? Czy historia mogła potoczyć się inaczej, gdyby podział owoców wzrostu gospodarczego nie był tak niesprawiedliwy?

Organizator

Już od pierwszych zapowiedzi demonstracji pojawiały się pytania o jej charakter, cel oraz o to, kto na niej najbardziej skorzysta. Od idei marszu dystansowali się wtedy przedstawiciele Koalicji Polskiej i Polski 2050. Swoje bezwarunkowe poparcie wyraził - i utrzymał do końca - lider Nowej Lewicy, wicemarszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty. Ostatecznie na marszu był i on, i lider Razem Adrian Zandberg, i Szymon Hołownia oraz Władysław Kosiniak-Kamysz

Wydaje się jednak, że stanowiska innych partii politycznych zjednoczonej opozycji nie mają większego znaczenia, ponieważ na proteście najbardziej skorzystała tworzona przez PO Koalicja Obywatelska. Tylko czy rzeczywiście to ugrupowanie ma mandat do uzurpowania sobie pozycji rzecznika wolności? Czy za rządów tego ugrupowania (całe 8 lat, zanim PiS doszedł do władzy) istniał klimat dla inicjatyw prowolnościowych? Czy głos związków zawodowych, kobiet, mniejszości seksualnych, ekologów był brany pod uwagę?

Czy to przypadkiem nie PO i PSL nie rozliczyły łamania prawa i braku poszanowania porządku konstytucyjnego przez pierwsze koalicyjne rządy konserwatywno-narodowe PiS? Czy to nie Platforma nie rozpoczęła zamieszania wokół Trybunału Konstytucyjnego?

Uczestnicy

Jedno należy stwierdzić: mamy tolerancyjne i szybko zapominające winy społeczeństwo. Dziwić może, że w Marszu Wolności poza beneficjentami przemian transformacji politycznej znalazły się rzesze tych, którzy pracowali na sukces gospodarczy kraju, niezbyt wiele dostając w zamian. Ich bezinteresowne przywiązanie do idei wolności, demokracji oraz sprzeciw wobec autorytaryzmu rządów PiS mogą napawać nadzieją. Pytanie, czy politycy tej nadziei szybko nie zawiodą.

Analogie

W narracji marszowej bardzo mocno kreślono analogię między Polską PiS a Polską sprzed 1989 roku. Zarówno liderzy ugrupowań politycznych, jak i uczestnicy gremialnie deklarowali, że nie chcą powrotu do mrocznej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Tymczasem nawet przy wielkiej życzliwości do demonstrujących i niechęci do PiS należy zauważyć diametralne różnice pomiędzy tymi dwoma okresami. Dziwi, że nie odniósł się do tego związany z partią rządzącą przed 1989 roku wicemarszałek Sejmu. Nie warto tutaj nawet przytaczać dość żenującego wystąpienia Lecha Wałęsy.

W Polsce odnotowujemy silne tendencje autorytarne. Zrozumiała jest analogia do Węgier czy wskazywanie, że PiS już robi to, o czym marzą partie skrajnej prawicy w krajach Unii Europejskiej. Porównania z PRL nijak nie pasują. To zwykły populizm i chwytliwy zabieg retoryczny.

To nie jedyny dysonans, który był widoczny podczas tej masowej demonstracji. Innym były rozbieżne pragnienia i wartości, jakie podkreślali demonstrujący. Starsi mówili o powrocie do PRL (i o tym, jak bardzo go nie chcą), o demokracji i jej ratowaniu czy też przywróceniu. Młodsi - też o demokracji, ale w pakiecie z prawami kobiet, prawami człowieka, bezpieczeństwem socjalnym. Cieszy, że młodzi chcą więcej i nie ulegają głównej narracji, ale ponownie pojawia się pytanie: jak długo wystarczy im zapału i nadziei?

Inną, niestety rzadko wskazywaną, choć w tym wypadku zupełnie trafną analogią byłoby porównanie marszu 4 czerwca do protestów społecznych poprzednich lat. Przede wszystkim do walk związkowych nauczycieli i do protestu kobiet z 2020 r. Tam też była siła, chęć zmiany, ogromne poparcie społeczne. Niestety, chyba nie trzeba przypominać, jak się skończyło.

O jaką wolność chodzi

Niewątpliwie idea wolności powinna i może uskrzydlać. Może i powinna być motorem do działania, walki o lepsze, czy po prostu realizacji planów i marzeń. Jednak bardzo trudno jest zapomnieć o czynnikach, zdarzeniach, które podcinają te skrzydła i sprowadzają na ziemię. W tej formie demokracji, w które od 1989 musimy się odnajdywać tutaj „...kapitał obdarzony jest samodzielnością i osobowością, podczas gdy działająca jednostka pozbawiona jest samodzielności i osobowości” (Manifest Komunistyczny). Szkoda, że zapominają o tym przedstawiciele lewicy, może młodzi sobie o tym przypomną. Nadzieja umiera ostatnia.