Pierwsza myśl po hiszpańskich wyborach: gratulacje dla koalicji Sumar. To oddane na nią trzy miliony głosów zadecydowały o tym, że Vox, następcy generała Franco, usłyszeli: no pasaran.

Zdobycie milionów głosów nie jest rzeczą łatwą i oczywistą. Sumar poradziło sobie w czasach, gdy system partyjny w Hiszpanii przeobraża się. Powraca dwupartyjny układ Partii Ludowej i Partii Socjalistycznej. W takiej sytuacji mogło dojść do tego, co niestety stało się we Włoszech: konfliktu z centrolewicą, po którym lewica radykalna usuwa się na marginesie i nie jest już zdolna budować żadnych koalicji. Tak się nie stało! Pomimo ogromnych różnic wewnętrznych, hiszpańska lewica radykalna, której twarzą kiedyś był Pablo Iglesias, a której teraz przewodzi Yolanda Diaz, pozostaje w centrum wydarzeń.

Oczywiście, ogromne różnice wewnątrz lewicy pozostają. Można nawet powiedzieć, że niektóre zakopano pod dywan, a problemy są wielkie. Udało się jednak bez awantur przejść od partii lewicowego populizmu (Podemos) do bardziej złożonej lewicowej tożsamości.

Włoska lewica radykalna podzieliła się - hiszpańska wykazała się odpowiedzialnością i zrozumieniem historycznej roli. Być może to nie przypadek, że kluczową rolę odegrała tu Yolanda Diaz, która wywodzi się ze środowiska komunistów.

Oddajmy jednak też sprawiedliwość Iglesiasowi i Podemos: oni tę rolę uznali, a swoją własną działalność poddali krytycznej refleksji.

Napisałem, że Sumar wykazało się zrozumieniem historycznej roli, ponieważ to motywuje istnienie siły politycznej. Tym bardziej, jeśli jest ona, jak Sumar, koalicją. I tym bardziej, że teraz to jej postawa zdecyduje o układaniu się z partiami niepodległościowymi oraz katalońskimi regionalistami. A tu właśnie leżał słaby punkt postępowego rządu Hiszpanii. Zrobił on ważne rzeczy w obszarze polityki społecznej, w obszarze praw i swobód. Tu sobie nie radził, co było widać w kwestii katalońskiej.

Frankizm nie powraca, Vox został powstrzymany. To nie detal, to nie dodatek do nadchodzącego porozumienia Sumar i PSOE. To wykonanie historycznego zadania. To niedopuszczenie do tego, by w Unii Europejskiej świetnie radzili sobie już nie tylko następcy Mussoliniego (Giorgia Meloni), ale i spadkobiercy Franco.

Cała droga hiszpańskiej lewicy społecznej, od Podemos, przez Unidos/Unidas Podemos do Sumar, była przeciąganiem liny z socjaldemokratami.

Była walką o to, by nie było porozumienia socjaldemokratów z liberałami z Ciudadanos. Żeby pójść do wyborów, a nie wstrzymywać się od głosu i niemo obserwować rządy Partii Ludowej. Aby rząd naprawdę zajmował się polityką społeczną. Lewica społeczna siłowała się z socjaldemokratami na rękę i ostatecznie utrzymała swoją pozycję, chociaż, co jest faktem, nie była w stanie ich wyprzedzić. Nie udało się ani Zjednoczonej Lewicy pod kierownictwem Anguity, ani Podemos Iglesiasa. Czy jest to niemożliwe? Grecka Syriza, odważnie lewicowa, wyprzedziła socjaldemokratów, dopiero potem poniosła porażkę - i w rządzie, i w roli partii opozycyjnej. Pokonał lewicę "umiarkowaną" Melenchon, chociaż nigdy nie zdołał zdobyć władzy. Ku refleksji!

W Hiszpanii widzieliśmy, że nawet stary system polityczny, który nie zapadł się jak włoski, może powstrzymać radykalną prawicę.

Tak, Partia Ludowa przejęła szereg haseł Vox. Owszem, PSOE jest bardziej socjalliberalna niż socjaldemokratyczna. Ale tam, gdzie Meloni zwyciężyła, Vox poniósł klęskę. To się liczy.

Wisi nad nowym rządem głaz: wojna. Hiszpańska radykalna lewica była zawsze antywojenna. Postępowy rząd podążał w sprawie wojny za politycznym głównym nurtem, nie wyrywając się do przodu, ale i nie uchylając się od działania. Gdy wybuchła ta wojna, rząd już istniał. Można by było powiedzieć, że z politycznego cwaniactwa można było oddać władzę i wręczyć ją Vox, niech oni zmagają się z obecnymi trudnościami. Ale decyzję podjęli Hiszpanie i Hiszpanki, to oni wzięli na siebie polityczną odpowiedzialność. A wysoka frekwencja pokazała, że głosujący nie oczekują mesjańskich wizji, ale robienia polityki tu i teraz.

Sądzę, że czas teraz na pierwszym miejscu postawić pokój. Tak samo zresztą, jak w przypadku Włoch, gdzie w tej sprawie panuje niemalże polityczny konsensus. Byłby to również ważny wkład dla Europy. Można to jednak zrobić pod warunkiem, że w centrum znowu postawimy Historię i zapytamy, jakie jest nasze historyczne zadanie. Nie, jakie są nasze ulotne wyobrażenia.

Autor jest działaczem transform!italia.