Minęło już kilka dni od ogłoszenia wyników wyborów. Rozpoczęły się już pierwsze powyborcze układanki. Czeka nas okres wyłaniania kandydata na szefa Rady Ministrów oraz negocjacje koalicyjne. To chyba również odpowiedni moment do próby podsumowania kampanii wyborczej oraz wyników wyborczych lewicy.


Święto demokracji w dobie pogardy dla demokracji bezpośredniej

Przez ostatnie miesiąca, szczególnie wśród środowisk tzw. zjednoczonej opozycji modna była figura retoryczna „wybory – święto demokracji”. Pojawiała się ona w różnych kontekstach - od mobilizacji do uczestnictwa w głosowaniu, po sugerowanie, czyim świętem będą wybory.

Niewątpliwie jednym z pozytywów, które można napisać o wyborach 15 października, była zaskakująco wysoka frekwencja wyborcza (w wyborach wzięło udział prawie 75 proc. uprawnionych do głosowania). Można byłoby się pokusić na stwierdzenie: prawdziwe święto demokracji! Ale w tym samym dniu poniosła ona druzgocącą porażkę. Jedynie niespełna 42 proc. wyborców zdecydowała się wziąć udział w najwyższej formie demokracji bezpośredniej – referendum.

Można oczywiście dywagować na temat formy i formuły jego zwołania, sposobu ułożenia pytań, czy zakresu, jaki w nim objęto. Trzeba się pogodzić z tym, iż do skutecznego jego zwołania trzeba mieć odpowiednie zaplecze polityczne i to raczej nie ulegnie zmianie. Brak pogodzenie się z tym faktem i odwagi stanięcia w szranki z rządzącymi jest przyczyną kryzysu instytucji referendum oraz form demokracji bezpośredniej w naszym kraju. Czy nie warto było jednak podnieść rękawicy, policzyć się i dobitnie dać dowód niezgody na pewne praktyki władzy? Możemy tylko zastanawiać się po fakcie.

Innym aspektem porażki demokracji bezpośredniej jest fakt, że Polacy, nie odpowiadając gremialnie na zadane pytania pozbawili się możliwości nakreślenia kierunków zmian, które pod płaszczykiem walki z kryzysem wywołanym przez poprzedników zaserwują wyborcom przejmujący władzę. Bilans święta demokracji można podsumować 1:0 w meczu przywódcy polityczni – społeczeństwo. Przykre jest, że to poprzez przyjętą narrację musiało nastąpić.

Nic o nas bez nas. Tylko kim enigmatyczni „my” w nim jesteśmy?

Biedroniowe zwycięstwo i zandbergowa ideowość

Zaraz po wyborach Piotr Ciszewski z Historii Czerwonej określił euforyczny stan powyborczy, który przedstawiał sztab Nowej Lewicy jako biedroniowe zwycięstwo, mając na myśli mające miejsce obracanie porażki komitetu Włodzimierza Czarzastego w sukces. Podobne spostrzeżenie rozwija na łamach Cross-Border Talks Wojciech Albert Łobodziński. Trudno się z tymi obserwacjami nie zgodzić.

Tak, po Konfederacji największym przegranym tych wyborów jest Lewica. Nie tylko dla tego, że zmniejszyła swoją reprezentację w Sejmie do 26 osób (w zeszłej kadencji było 42), można tutaj jako kontrargument przedstawić powiększenie stanu posiadania w Senacie z 3 na 9 przedstawicielek i przedstawicieli. Lewica przegrała ze względu na małą wyrazistość programową (szczególnie w kwestiach gospodarczych) i słabą pozycję negocjacyjną w wymarzonych przez jej liderów negocjacjach koalicyjnych. Warto tu przypomnieć, że senacki sukces komitetu Włodzimierza Czarzastego był wynikiem – uszczuplających rolę wyborców – decyzji w sprawie paktu senackiego.

Zastanawiające jest, który czynnik będzie kluczowy w decyzji w sprawie uczestnictwa ludzi wybranych z list Komitetu Wyborczego Nowa Lewica w koalicyjnych przymiarkach Donalda Tuska. Program, aspiracje liderów, dobro Rzeczpospolitej? Myślę, że trudno będzie tutaj o jednoznaczną ocenę pobudek „nowolewicowo-lewicowrazemowych” decyzji. Pewną podpowiedzią co do scenariuszy jest nieco bardziej „miękkie” stanowisko Lewicy Razem w sprawie rządów z neoliberałami. Czy jednak pozwoli ono na zatarcie rozdźwięku pomiędzy ideą opodatkowania wielkich korporacji, a ich reprezentowaniem?

Kampanijne niespodzianki czy zmęczenie materiału

O ile cieszyć może, że największym przegranym tych wyborów jest skrajna prawica, o tyle może martwić, że ma ona szansę szybciej otrząsnąć się po porażce 15 października niż lewica. Dzieje się tak dlatego, że jej liderzy nie zaklinają powyborczej rzeczywistości  i nie zatracili pazura programowego, który ich różni od innych graczy na scenie politycznej.

Pozytywnym zaskoczeniem jest również fakt, iż jedynki KW „Nowej Lewicy” – w tym szef jej Komitetu Wyborczego – zdobyły niższy wynik niż nowe, często dużo aktywniejsze w terenie, ideowe osoby znajdujące się na niższych miejscach. Wątpliwe jest jednak, żeby ten trend był długotrwały i wpłynął ma zmianę jakościową u socjaldemokratów. Można go raczej rozpatrywać w kategoriach wotum nieufności wobec decydentów partii Nowa Lewica i zmian pokoleniowych w elektoracie.

Owsiakowy respirator a lewica

W kampanii wyborczej zjednoczonej opozycji pojawił się cieszący się sympatią społeczną lider Orkiestry Świątecznej Pomocy – Jerzy Owsiak. On również wiele mówił o demokracji. Mnie Owsiak bardziej kojarzy się z respiratorami i pozytywną organizacją czasu młodzieży niż z polityką, gdzie jego występy i przemyślenia są mniej udane … więc wrócę do respiratorów. Polska lewica zarówno ta głównego nurtu, jak i ta pozostająca poza nim, od dłuższego czasu znajduje się pod respiratorem. Poprawa jej kondycji jest okresowa i krótkotrwała. Warto o tym pamiętać serwując jej szokową terapię neoliberalizmu w nowym rozdaniu.