Zapłacimy więcej za jedzenie. Wszyscy. Za to przedsiębiorcy może dostaną niższą składkę zdrowotną. Nie-przedsiębiorcy nie dostaną nic.

Zerowy VAT na żywność zostanie zniesiony już za dwa tygodnie. Od kwietnia stawka podatku od towarów i usług wyniesie 5 proc. Podobno prognozy dynamiki cen i wskaźniki inflacji, którymi dysponuje Ministerstwo Finansów, były na tyle zachęcające, że ministerstwo uznało, że portfele Polek i Polaków wytrzymają. A cios otrzymają poważny, bo zerowy VAT nie obejmował dóbr luksusowych, tylko rzeczy absolutnie podstawowe: chleb, warzywa, produkty mleczne, mięso. Oczywiście rozmiary uderzenia w konsumentów zależą od tego, kto ile kupuje, ale ogólna tendencja wydaje się jasna - im większa rodzina, im większe zapotrzebowanie, tym więcej przyjdzie zapłacić. Ci, którym już teraz jest trudno, jeszcze więcej będą musieli sobie odmawiać.

Decyzja rządu zadziwiła nawet kapitalistów – takich jak prezes Biedronki, który spodziewał się raczej, że rząd poczeka, aż na dobre zauważymy niższą inflację, zaczniemy znowu kupować więcej. Tym bardziej zdumieni mogą być ekonomiści, zwłaszcza ci, którzy nie są bezdusznymi piewcami kapitału. Oni znają prognozy, z których wynika nowy wzrost inflacji w drugiej połowie roku. Wzrost inflacji, to spadek realnej wartości naszych zarobków. Krótko mówiąc - podstawowe produkty zdrożeją, a nasze płace będą jeszcze mniej warte.

Większość społeczeństwa, czyli pracownicy, plus duża część samozatrudnionych prowadzących samodzielnie jednoosobowe działalności, już teraz drży przed podwyżką czynszu i cen energii. Nie oszczędzamy nie dlatego, że „taka mentalność” albo że brakuje nam odpowiedzialności, ale dlatego, że oszczędzać nie ma z czego. Co więc robi uśmiechnięty rząd? Dorzuca podwyżkę VAT-u na produkty, które kupować po prostu musimy. Bo prognozy budżetowe były zbyt optymistyczne. Bo trzeba skądś wziąć dodatkowe pieniądze. A przecież Platforma Obywatelska i jej koalicjanci nie opodatkuje tych, którym i tak się świetnie powodzi, nie sięgnie po zyski wielkiego biznesu (który i tak by sobie poradził) – bo nie po to istnieje. Bierze z kieszeni zwykłych ludzi.

Ani Tusk, ani Trzecia Droga nie kryją nawet, że ich priorytetem jest biznes i przedsiębiorcy. Trzecia Droga nazwała nawet obniżenie składek zdrowotnych dla przedsiębiorców priorytetem absolutnym. Grubo jak na partię, która miała być i demokratyczna, i wrażliwa społecznie, i prowadząca dialog, i budująca nowoczesną Polskę. Ale tak już w Polsce zwykle jest – nowoczesność to dawanie prezentów biznesowi. Nie likwidowanie nierówności, nie inwestycje w infrastrukturę, nawet nie prawa kobiet, które lekką ręką „nowoczesna” koalicja wyrzuciła na dalszy plan. I o ile można jeszcze jakoś zrozumieć chęć wsparcia najmniejszych firm, tych samozatrudnionych, którzy z konieczności lub ze względu na specyfikę zawodu pracują na własny rachunek, to nasi rządzący nie myślą tak subtelnie. Lewica próbuje coś różnicować, pokazywać, że są biznesy, które radzą sobie świetnie, a odebranie pieniędzy z NFZ pogrąży tylko naszą ledwo zipiącą służbę zdrowia. Ale głos to cichy, który łatwo można zignorować.

Wróciła demokracja, zniknęły propagandowe media publiczne, ze spółek Skarbu Państwa wylatują krewni i znajomi poprzedniej władzy – ciesz się z tego, obywatelko, i z uśmiechem na ustach płać więcej. Skończyło się też szkodliwe rozdawnictwo, więc nie przestawaj się uśmiechać, zastanawiając się, jak domknąć domowy budżet. Myśl do przodu, bo to nie jedyna podwyżka, jaką przyjdzie polskim rodzinom przełknąć w tym roku. Przed nami jeszcze choćby uwolnienie cen prądu.

Rząd Tuska robi to, co zawsze umiał najlepiej - wspiera najsilniejszych. Wraca w stare koleiny rządzenia, chociaż wyborcy już kilka razy pokazali, że niekoniecznie tego oczekują. Czas wyciągnąć wnioski.