Początek roku przywitał zarabiających najniższą krajową podwyżką pensji. Blisko 400 zł więcej to nie w kij dmuchał. Dane pokazują też sukcesywny wzrost wskaźnika tzw. średniej pensji. Szkoda tylko, że te kwoty zostaną pożarte przez inflację, rosnące czynsze i koszty życia.



U nas w Łodzi mamy najdroższe bilety na komunikację miejską w Polsce (wśród większych miast). Jakościowo zaś jedną z gorszych. O ile w Warszawie spora część ludzi może sobie pozwolić na nieposiadanie samochodu, w Łodzi zahacza to o masochizm. Nie chodzi tylko o niewygodny rozkład jazdy czy kiepski tabor tramwajowy, ale w ogóle o pewność, czy autobus przyjedzie.

Szczęście w nieszczęściu, że aplikacje taksówkarskie toczą ze sobą bój o klienta - TAXI czy Ubera mamy stosunkowo tanich. Cóż z tego jednak, skoro przesiadanie się z transportu zbiorowego na indywidualny powoduje korki. Polityka miast takich jak Łódź, która nie dba o komunikację miejską, traktując ją jako tylko źródło dochodów, powoduje odpływ pasażerów, a ubytek pieniędzy z biletów musi zostać zasypany podwyżką, co dalej powoduje odpływ pasażerów…

Kiedy rok temu - w odpowiedzi na pierwszą falę podwyżek - stworzyliśmy projekt obniżek cen biletów, jasno wskazując, że są na to pieniądze w budżecie - zostaliśmy olani przez radnych rządzącej koalicji Platformy Obywatelskiej i Nowej Lewicy. Ci sami radni i inni przedstawiciele tych samych sił politycznych pomstują dziś na drożejące bilety PKP. Wyborne, gdyż byliby skłonni rządzić na poziomie centralnym.

Prawdziwy powód odrzucenia naszego projektu był, oczywiście, prosty. Otóż pieniądze w budżecie, które znaleźliśmy na obniżkę cen komunikacji miejskiej, pochodzić miały z obniżenia uposażeń członków zarządów miejskich spółek czy innych politycznych i zbędnych wydatków. Nic dziwnego, że radni koalicji atakowali projekt z niespotykaną furią.

W Łodzi rosną także opłaty za żłobki, do kwoty blisko 700 zł miesięcznie, opłaty za parkowanie, podatek od nieruchomości i - co najbardziej bolesne - czynsze w największym w Polsce zasobie komunalnym. Zasobie, warto dodać, przez lata bardzo zaniedbanym. Z 39,5 tys. mieszkań komunalnych i socjalnych 36 proc. nie ma toalety, 2,9 tys. bezpośredniego podłączenia do ujęcia wody, a ledwie 9,8 tys. posiada centralne ogrzewanie.

Nic dziwnego, że ludzie nie chcą płacić, bo niby za co?

Włodarze jednak nic z tym nie robią, licząc na selekcję naturalną. W zeszłym roku wyburzono ponad sto kamienic spośród tysiąca znajdujących się w fatalnym stanie (ponad 70. proc zużycia). Co z cennymi działkami, które pozostały? - Niektóre nadal pozostaną w gestii miasta pod rewitalizację, lecz lwia część zostanie na pewno wystawiona na sprzedaż - tłumaczył lokalnej Wyborczej Marcin Masłowski, rzecznik prezydent Łodzi.

I o to chodzi. Deweloperka musi się przecież rozwijać. A i pani prezydent z urzędnikami zrobić zdjęcie przy wbijaniu łopaty pod nową inwestycję.

Nic więc dziwnego, że z Łodzi się wyjeżdża, a nie do niej przyjeżdża. W innych miastach nie tylko można więcej zarobić, ale i nie zdzierają z nas aż tyle. Za bezdurno.