Od wysoko postawionego urzędnika w mieście w rozmowie prywatnej usłyszałem „trochę przesadziliśmy z tymi przekrętami.” Widocznie miał chwilę szczerości. Czy jednak coś to zmienia? Przecież od lat słyszymy, że nie mają naszego płaszcza.
Oczywiście żałuję, że tej rozmowy nie nagrałem. Nie mam takiego zwyczaju. Zresztą, gdybym ją upublicznił, też zapewne nic by to nie zmieniło.
Remonty dróg, które po roku trzeba robić na nowo, ciepłe posadki w miejskich spółkach tworzone dla lokalnych polityków, radnych, ich wujów i pociotków czy wyprzedaż majątku dla zaprzyjaźnionych i oficjalnie fetowanych deweloperów pomimo sprzeciwu mieszkańców. Oto norma w Łodzi, ale przecież nie tylko. To o czym czytamy codziennie w mediach ogólnopolskich - aferach, przekrętach, kumoterstwie na szczeblu państwowym - jest też normą w polityce lokalnej. Można mieć wrażenie, że obywatele to zaakceptowali, a oburzona jest zawsze opozycja.
Wszystko przykrył, zachwalany przez niektórych, bo rzekomo naturalny, podział na - ogólnie rzecz biorąc - dwa stronnictwa polityczne.
Jak w wielu większych miastach w Polsce, w Łodzi rządzi koalicja Nowej Lewicy i Koalicji Obywatelskiej, a więc przedstawiciele tych formacji, które stanowią opozycję w parlamencie. Kiedy więc krytykuję za coś władze miasta, w oczach wielu staje się przedstawicielem PiS-u. Ten spór jest więc bardzo wygodny; pozwala też paść się na państwowym i samorządowym.
W teorii swoją rolę w bezstronnym przedstawianiu spraw, wykrywaniu afer i patrzeniu na ręce władzy powinny mieć media. Te jednak też stały się stroną sporu. Ostatnimi laty widać to szczególnie w TVP, choć trzeba przyznać, że TVN rześko nadrabia.
Lokalnie jest jeszcze gorzej. Kiedy Orlen wykupił PolskęPress i sieć gazet lokalnych stał się z automatu niewiarygodnym dzieckiem Obajtka. Telewizja i Radio publiczne - to już wiemy. A kiedy płace w dziennikarstwie zaczęły spadać i kariery w mediach przestały być pewne, wielu lokalnych żurnalistów zaczęło upatrywać swojej szansy gdzie indziej. Oddział łódzki pewnej dużej liberalnej gazety stał się w pewnym momencie wstępem dla wielu karier w magistracie.
Powstało jednak zjawisko jeszcze gorsze. Jest nim tworzenie mediów przez lokalnych włodarzy.
Najbardziej zaszalał prezydent Majchrowski z Krakowa, który stworzył lokalną telewizję. Inni są skromniejsi. W Łodzi miasto przeznacza 3 mln zł na gazetę i portal lodz.pl, czyli prostacki biuletyn ku czci prezydent Zdanowskiej i jej delfina Pustelnika. Jest tam dużo o tym, że Łódź rośnie w siłę, a ludzie żyją coraz dostatniej.
Mechanizm gadzinówki Zdanowskiej tłumaczył dziennikarz Agory w press.pl:
– Zachowywali się wobec nas bardzo nie fair. Zdarzało się np., że słaliśmy pytania do magistratu dotyczące konkretnej sprawy. A następnego dnia w "Łodzi.pl" ukazywał się artykuł na ten temat. Rzecz jasna, przedstawiający władze miasta w przychylnym świetle. Do nas odpowiedzi nie przychodziły – dodaje.
Ale już naprawdę najgorszym zjawiskiem medialnym w Łodzi są oficjalne profile miasta w mediach społecznościowych.
Czerstwe żarty z uboższych mieszkańców miasta, z Bałut, słynne hasło jebać biedę czy wykorzystywanie wizerunku osoby niepełnosprawnej umysłowo jako typowego obrazka miasta. Coś co ma być rzekomym obśmiewaniem stereotypu, tylko go wzmacnia.
Ciekawe, czy przyciągnie turystów?