Od kiedy Donald Tusk zaczął używać hasła mieszkanie prawem, nie towarem możemy się domyślać, że polityka mieszkaniowa będzie jednym z głównych tematów wyborczych.
Absurdalne ceny, wysokie czynsze wynajmu, topniejący zasób komunalny - powinniśmy o tym rozmawiać. Problem jest ogólnopolski, ale to w Łodzi najszybciej rosną ceny mieszkań, a stan miejskich lokali staje się pożywką dla memiarzy.
Krótko: pomysł Tuska jest oczywiście beznadziejny. Kredyt na zero procent to nic innego jak dopłacanie deweloperom i bankom z pieniędzy podatnika.
A 600 zł dla wynajmujących skonsumują pazerni i żerujący na obecnej sytuacji landlordzi. Projekty te podwyższą i tak galopujące ceny nieruchomości i napompują bańkę spekulacyjną. Nachapią się więc przede wszystkim bogaci.
Rządzące od ośmiu lat Prawo i Sprawiedliwość, co przyznał sam Jarosław Kaczyński, poległo na swoim flagowym programie Mieszkanie Plus. Dziś możemy się dowiedzieć, że nie dość, iż lokali tych jest znikoma ilość, to jeszcze czynsze w nich nie odbiegają od rynkowych. Mityczne dojście do własności, co mogłoby ukoić łzy lokatorów, okazuje się zaś kłamstwem.
Kaczyński twierdzi, że program nie wypalił, bo stawiali się deweloperzy. Być może. Dlaczego jednak więc, zamiast ich zadusić (jak zrobił z wieloma innymi grupami społecznymi) PiS stworzył program niczym Platforma Obywatelska i dopłaca do kredytów?
Hołownia i PSL być może jakiś program mieszkaniowy, lecz nie zauważyłem.
Rozsądne rozwiązania w mieszkaniówce szykuje zaś lewica.
Konkretnie Partia Razem - trudno mi bowiem uwierzyć w szczerość liberałów z Wiosny czy SLD-owców, którzy jeszcze w 2018 roku chcieli dopłacać do kredytów - oraz - co może być ciekawe - Agrounia. Dziś jej szef Michał Kołodziejczak mówi o rozpasaniu deweloperów, a program pisze mu Jan Zygmuntowski, młody ekonomista znany z lewicowych inklinacji.
W kampanii wyborczej więc będziemy mieć dużo fałszywych obietnic i być może dwie, niewielkie przecież, formacje realnie chcące coś zmienić.
Kilka dni temu przed rozprawą sądową o eksmisję pani Janiny, emerytki mieszkającej od urodzenia przy ul. Tuwima w Łodzi, usłyszałem od niej: Wie pan, w latach osiemdziesiątych należałam do Solidarności, chodziłam na wszystkie demonstracje w Łodzi. Kiedy jednak dziś na to patrzę to w PRL-u chyba było nam lepiej.