Zapoczątkowała je śmierć 22-letniej Żiny Mahsy Amini, która została śmiertelnie pobita po tym, gdy zatrzymano ją z powodu braku wymaganego prawem nakrycia głowy w miejscu publicznym. Od tego czasu wielu analityków przewiduje koniec Republiki Islamskiej „w ciągu kilku dni”, podczas gdy sam Teheran twierdzi, że rząd jest bardziej stabilny niż kiedykolwiek. Ani jedno duże medium nie nadaje bezpośrednio z kraju, a lokalne media są objęte całkowitą cenzurą.

Za zgodą naszych partnerów z portalu Cross-Border Talks przedstawiamy reportaż Kałojana Konstantinowa, niezależnego bułgarskiego dziennikarza, który odwiedził Iran jako jedyny przedstawiciel bułgarskich mediów i jedni z nielicznych na świecie, aby dowiedzieć się, co naprawdę się tam dzieje.

Udając głupiego Rosjanina

„Znasz farsi?” pyta Lejla [wszystkie imiona zostały zmienione - przyp. red.], 40-letnia Iranka, która od lat mieszka za granicą, ale dwa razy w roku wraca do swoich krewnych. Nawiązujemy rozmowę na lotnisku w Stambule.

„Uczyłem się, ale…”

„Nie!” przerywa mi – „Nie uczyłeś się! Nic nie wiesz o Iranie, nie masz pojęcia, co się dzieje. Jesteś tylko turystą. Głupim turystą, który ledwo mówi po angielsku. Jeśli policja cię zatrzyma lub przesłucha, musisz udawać, że jesteś właśnie kimś takim. Czy znasz rosyjski?”

„Całkiem dobrze.”

„Świetnie. Władze nie tykają Rosjan i Pakistańczyków, bo to jedyne kraje, które w tej chwili jako tako popierają Iran. Nie wyglądasz na Pakistańczyka, ale jako Rosjanin ujdziesz. Jeśli cię zatrzymają, zacznij mówić po rosyjsku, podnosząc głos i mówiąc łamaną angielszczyzną – bo władze mówią po angielsku, ale nie po rosyjsku – że będą mieli duże problemy z ambasadą. Jeśli nie zrobisz czegoś strasznie głupiego, jak przyłączenie się do protestów, albo atak na policjanta, wypuszczą cię w mgnieniu oka, bo nie ryzykowaliby zwolnienia lub kary.”

„I najważniejsze – dodaje Leila – nie rozmawiaj z nikim więcej w taki sposób, jak ze mną. Nikomu nie możesz wierzyć. Jeśli się dowiedzą, że jesteś dziennikarzem, po prostu znikniesz”.

Kiedy mówienie głośno jest przestępstwem

Lejla może i przesadzała, ale w jej słowach było trochę prawdy. Nie da się dokładnie powiedzieć, jaki odsetek społeczeństwa popiera protesty, ale na podstawie zebranych informacji jestem w stanie oszacować, że:

  •     od 40 do 50% Irańczyków popiera protesty;
  •     od 50 do 70% jest przeciwna temu, by policja wymuszała na kobietach noszenie hidżabów. Nie należy tego mylić ze stosunkiem do obowiązkowego hidżabu – tego obowiązku nie popiera od 30 do 40% społeczeństwa.
  •    od 20 do 40% społeczeństwa popiera rząd.


Daje to obraz dość barwny i złożony. Kontakt z urzędnikami, dziennikarzami czy naukowcami jest prawie niemożliwy. Zwróciliby na siebie zbyt wielką uwagę. Dlaczego w tym momencie spotykają się z obcokrajowcami, o czym rozmawiali, jak nawiązali kontakt?

Osoba wyrażająca krytykę rządu w rozmowie z zagranicznymi mediami mogłaby zostać oskarżona o spisek, szpiegostwo, zdradę narodową lub co najmniej o działalność wywrotową. Wszystkie te czyny są zagrożone karą od 15 lat więzienia do kary śmierci.

Społeczeństwo Iranu liczy 80 milionów ludzi. Nie jest łatwo śledzić wszystkich jednocześnie. Ale nie trzeba. Pewne instytucje i kręgi społeczne z góry uznaje się za podejrzanych, którzy stwarzają problemy. Te warstwy społeczne są poddane wzmożonej inwigilacji przez cywilną policję i paramilitarną formację basidżów, ale też bacznie obserwują same siebie. Donosy nie są w Iranie rzadkim zjawiskiem, ale wynikają głównie ze strachu: jeśli nie doniesiesz, to właśnie ty możesz zostać o coś oskarżony i to tobie wytoczą z góry ustawiony proces.

    Strach unosi się w powietrzu jak lepki zapach siarki. Jest na tyle ciężki, że utrudnia oddychanie i sprawia dyskomfort, ale żyć pozwala. Zwyczajne czynności – jak rozmowa z nieznajomym na ulicy, zrobienie zdjęcia, nawet gapienie się – są teraz poważnie podejrzane.

Straciłem rachubę, ile razy musiałem pokazywać moim rozmówcom paszport, aby udowodnić, że nie jestem tajnym agentem rządowym pracującym dla kontrwywiadu. Ani ile razy wściekli Irańczycy, a już zwłaszcza Iranki bez hidżabów, domagali się informacji, dlaczego robię im zdjęcia.

Na murach irańskich miast toczy się wojna na graffiti.

Każdej nocy pracownicy miejscy zamalowują napisy, a rano znowu widać: 'Kobiety, prawa, wolność’ / 'Mahsa Amini’ / 'Śmierć dyktatorowi’ / 'Śmierć Basidżom i Strażnikom Rewolucji’ / 'Dla wypranych mózgów’ / 'Za wolność’ i wiele innych. Czasami piszą zwolennicy rządu: „Śmierć protestom” / „Chwała Strażnikom Rewolucji”. Dzielnice, gdzie graffiti jest najwięcej, są poddawane wzmożonej inwigilacji przez basidżów i policjantów w cywilu.

„W każdej chwili mogą cię aresztować. Nawet bez wyraźnego powodu” – mówi Mariam, 32, z Isfahanu. „Kiedyś chodziłam po ulicach bez chusty. Tak przez 10-15 minut, aż miałam ochotę, żeby ją jednak nałożyć. Nikt nie miał z tym problemu. Teraz brak chusty momentalnie staje się politycznym przesłaniem, a ja celem. Chciałabym być odważniejsza, ale jestem przerażona”.

Robienie zdjęć budynków rządowych, wojskowych i policyjnych oraz twarzy ludzi również może prowadzić do bezpośredniego aresztowania. Próbujesz robić zdjęcia ukradkiem – nie masz gwarancji, że wokół ciebie nie ma cywilnych policjantów lub zwykłych donosicieli. A miasta aż roją się od nich.

Jeszcze przed protestami przestrzeń internetowa w Iranie była mocno ograniczona. Dostęp do stron takich jak Facebook, Twitter, BBC, YouTube i innych był już zakazany. Jednak prosty VPN rozwiązywał większość problemów (Virtual Private Network lub VPN to narzędzie, które ukrywa prawdziwy adres internetowy użytkownika. W krajach takich jak Iran i Rosja VPN-y są używane do obchodzenia rządowych ograniczeń w internecie). Teraz nie ma już takiej możliwości. Od początku zamieszek prędkość internetu w całym kraju drastycznie spadła, a paleta zakazanych stron i aplikacji wzbogaciła się o Instagrama i WhatsApp – dwa najpopularniejsze sposoby komunikacji. Większość VPN-ów również została zablokowana, a rząd ogłosił zamiar uznania ich sprzedaży za przestępstwo.

Dopiero w porze wieczornej od 23:00 restrykcje są łagodzone, ale tylko do pewnego stopnia: Instagram stał się ponownie dostępny, prędkość internetu wzrosła do znośnej, VPN-y również zaczęły działać lepiej. „Policja spała” – żartują miejscowi. Powody są proste: władze nie chcą pozwolić dużym grupom ludzi organizować się w jednym miejscu, a do tego chce zatrzymać napływ informacji do kraju. W krajowych mediach nie ma prawie żadnych wzmianek o protestach, a jeśli już, to są one relacjonowane w bardzo pochlebnym dla rządu świetle.

Każda karta do telefonu musi być zarejestrowana. Podaje się nazwisko i adres, pokazuje paszport, nawet jeśli to karta tymczasowa. Proces ten trwa około 20-30 minut z powodu wolnego połączenia internetowego z serwerami rządowymi. Cudzoziemcy muszą czekać co najmniej 24 godziny po wjeździe do kraju, aby ich paszport został wprowadzony do systemu, a karta wydana. Muszą podać także nazwisko, numer paszportu i adres zameldowania Irańczyka, który za nich poręczył. Na domiar złego, siły bezpieczeństwa mogą bardzo wygodnie śledzić Twoją lokalizację poprzez aplikację, którą dobrowolnie instalujesz – Snapp. Snapp to irańska wersja Ubera, powszechnie używana, naprawdę ułatwiająca życie. Tyle tylko, że to udogodnienie kontroluje Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej.

To, co opisałem do tej pory, jest dość skomplikowane. W rzeczywistości są tylko dwie proste zasady, których należy przestrzegać:

    Nie krytykuj otwarcie rządu; nie popieraj otwarcie protestów.

Drugi punkt jest dość jasny, pierwszy jest jak podwodna rafa. Za zgłoszenie przestępstwa może wylądować w więzieniu. To spotkało Nilufar Hamedi i Ilahiego Mohammadiego, dwójkę dziennikarzy, którzy jako pierwsi poinformowali o śmierci Mahsy Amini. Ujawnienie korupcji rządu lub Strażników Rewolucji ma takie same konsekwencje. Podobnie jak niezgoda na bicie i aresztowanie przeciwników politycznych.

„Mamy w Iranie wolność słowa. To, czego nie mamy, to wolność po wypowiedzi” – śmieje się Maryam.

I jest to absurdalnie jasne, gdy na twoich oczach grupa ciężko uzbrojonych mężczyzn miażdży protest uczennic…

***

Iran to kraj sprzeczności. Podczas gdy internet jest zablokowany, a lokalne media całkowicie ocenzurowane – rząd pozwala na nieskrępowany dostęp do około 1000 kanałów satelitarnych z całej Azji. Wśród nich jest kilka w języku farsi, które mają siedziby za granicą. Iran International oficjalnie ma siedzibę w Wielkiej Brytanii, ale ma podejrzane powiązania z Turcją, USA i Arabią Saudyjską. Dostępne jest również BBC Persia. Oba kanały nadają przez całą dobę filmy i zdjęcia z protestów nadsyłane przez Irańczyków, dyskusje komentatorskie w studiu, krytykę rządu i wiadomości o sytuacji. Iran International ogląda co najmniej połowa mieszkańców kraju. Nigdy nie uzyskałem odpowiedzi na pytanie, dlaczego jest to dozwolone.

Co do krajowych mediów – tyle samo widzów nimi… gardzi. Najlepiej może to zobrazować następujący incydent. Tuż po drugiej stronie ulicy, naprzeciw siedziby telewizji państwowej, był pożar. Jeden z przejeżdżających odwrócił się do mężczyzn, którzy stali po jego lewej stronie, wskazał na gmach telewizji i powiedział: „Jakże bym chciał, żeby paliło się po tej stronie”. Wszyscy się roześmiali.

Protesty były właściwie… znikome

Jeśli ktoś z dystansu obserwuje Iran International lub zagraniczne media relacjonujące protesty, odniesie wrażenie, że krajem wstrząsnęło tak wielkie niezadowolenie, że rząd może upaść lada chwila. Fakty są jednak inne. W kraju prawie nie ma protestów, a jeśli już są, to bierze w nich udział około 200-300 osób. Bardzo często jednak raczej 30-40. Przyczyna jest jednak banalnie prosta – rząd miażdży każdy protest w ciągu kilku minut. Do tej pory zginęło ponad 300 osób, a około 10 tysięcy zostało aresztowanych. Liczba ta może być jednak znacznie wyższa, gdyż w regionach Kurdystanu (obok Iraku) i Sistanu-Beludżystanu (na granicy z Pakistanem) protesty są błyskawicznie topione we krwi.

Władze w bardzo rzadkich przypadkach odważyłyby się użyć karabinów szturmowych w Teheranie, Kom, Isfahanie, Szirazie, Jazdzie czy Meszhedzie. Ale w przypadku dwóch wspomnianych prowincji dodatkowym czynnikiem buntu są napięcia etniczne i narastające wołanie o autonomię. Sama Mahsa Amini była z pochodzenia Kurdyjką, nosiła kurdyjskie imię Żina. Tam protesty do dziś gromadzą tysiące osób.

Dostęp obcokrajowców do tych regionów jest nie tylko bardzo niebezpieczny, ale również bardzo trudny, gdyż rodzi wiele pytań. Od początku protestów zatrzymano dziesiątki obcokrajowców, którzy mają być wykorzystani jako karty przetargowe w polityce zagranicznej Iranu. Ulubioną sztuczką rządu jeszcze przed 16 września było zatrzymywanie zagranicznych studentów i pracowników naukowych na podstawie sfingowanych zarzutów o szpiegostwo.

Teheran to 12-milionowe miasto, w którym stale panują zatory komunikacyjne i informacyjne. Większość mieszkańców nawet nie zdaje sobie sprawy, że doszło do jakiegoś protestu. A jednak demonstracje są stosunkowo łatwe do znalezienia, ponieważ są prowadzone przez studentów i zaczynają się na uniwersytetach lub na głównych placach i bulwarach późnym popołudniem między 15 a 17.

Dotarłem na Bulwar Enghelab (Rewolucji), który przechodzi w Bulwar Azadi. To kluczowa arteria stolicy, która na przestrzeni lat była świadkiem największych zmian w Republice Islamskiej. Koniec bulwaru prowadzi do słynnej na całym świecie Azadi, czyli Wieży Wolności. Przed rewolucją w 1979 roku bulwar nosił imię Eisenhowera na cześć 34. prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Jeśli ja to wiem, to rząd na pewno też wie, że Enghelab to szeroka i piękna ulica, usiana drzewami i młodymi ludźmi. Intelektualne centrum miasta. Znajduje się tu kilka budynków Uniwersytetu Teherańskiego oraz szereg prywatnych szkół artystycznych, języków obcych, kawiarni i księgarni.

Protestujący-policjant-protestujący-policjant

Przy każdej przecznicy ustawia się od 5 do 10 basidżów – uzbrojonych w gumowe pałki, plastikowe tarcze, kaski i kamuflaż khaki. Większość to młodzi faceci poniżej 30 roku życia. Basidżowie dzielą się generalnie na 3 grupy z nielicznymi wyjątkami. Albo pochodzą z małego miasta lub wioski, albo z bardzo religijnej rodziny, albo z rodziny biednej.

Jednemu z moich kontaktów udało się nawet nakłonić mnie do wieczornego spotkania z jego bliskim przyjacielem, który służy u basidżów na dość wysokim szczeblu. Ten anonimowo powiedział mi kilka słów.


    „Czy uważasz, że sytuacja podoba mi się bardziej niż komukolwiek innemu w tym kraju? Nie!!! Dla nas (basidżów – red.) jest jeszcze trudniejsza. Przynajmniej połowa z nas tak naprawdę popiera protest i jest przeciwko rządowi. Wielu z nas nie wierzy w islam. Ale teraz wszyscy, których znam, patrzą na mnie jak na potwora. Nawet jeśli nie popierają protestów i nie opowiadają się za rządem, większość basidżów nie chce bić kobiet na ulicach. Ani zabijać. Za jakich ludzi nas uważasz? Mój kuzyn zaciągnął się do nas, żeby nie iść do wojska. Inni robią to, by dostać rządowe wsparcie na studia. Dla wielu z nas to sposób na awans zawodowy i finansowy – mówi Kamran, sam pochodzący z Isfahanu.


Dodaje, że za tłumienie protestów oferowane są dodatkowe nagrody i korzyści, takie jak premie finansowe czy zwolnienie z dodatkowej służby wojskowej. Jeden tydzień patrolowania protestów jest równoważny 2-3 tygodniom służby w koszarach.

„Całkiem spora część policjantów i basidżów, którzy miażdżą protesty, i tak robi to z własnej woli. Są albo fanatykami religijnymi, albo po prostu bezdusznymi łobuzami. Jeśli przyjrzysz się niektórym z nich, zobaczysz tatuaże. To jest całkowicie haram. Ci mężczyźni nie są wierzący. A jednak rząd ich zatrudnia i wysyła do bicia innych niewiernych. A oni się na to godzą, mimo że też nie wierzą. Są po prostu całkowicie pozbawieni zasad” – twierdzi Kamran.


Jak rozpoznać tajniaków

Gdy policjanci w cywilu idą piechotą, trudno ich rozpoznać. Ale gdy jadą na motorowerze (dość popularny środek transportu w tym kraju), mają kilka znaków rozpoznawczych. Tablice rejestracyjne są zasłonięte, a w 90% przypadków pomysłowo nałożona jest na nie medyczna maska na twarz. Jadą na rowerze we dwóch, dwóch mężczyzn w wieku od 20 do 40 lat, każdy z charakterystyczną opaską.

Mają przy sobie kajdanki, gaz pieprzowy lub pistolet. Czasami widać też ukryte gumowe pałki. Stale jeżdżą po miastach, obserwując zamieszki lub niedopuszczalne zachowania. Patrzą, gdzie gromadzą się duże grupy ludzi, ile kobiet chodzi bez hidżabów, czy ktoś krzyczy „Marg bar diktatur!” („Śmierć dyktatorowi”, w odniesieniu do ajatollaha Chamenei), co jest najpopularniejszym hasłem protestów.

Zazwyczaj jeden z nich prowadzi, a drugi może swobodnie rozglądać się po okolicy, robić zdjęcia i na bieżąco dzwonić, gdzie trzeba. Gdyby to zwykły człowiek zakrył numer rejestracyjny motoroweru, kara może być szczególnie dotkliwa, dlatego nikt na to nie pozwala. Dlatego można śmiało założyć, że na motorowerze z zaciemnionymi numerami jadą ludzie rządu.

W ciągu około godziny jazdy po 12-milionowym Teheranie można wykryć od 5 do 10 takich motorowerów. Taki eksperyment przeprowadziłem około dwadzieścia razy.

Śmierć basidżom!!!

Irańczycy brzydzą się policjantami w cywilu, a jeśli trafią na nich podczas protestu, konsekwencje mogą być fatalne. Na początku protestów, gdy były one znacznie liczniejsze i bardziej agresywne, zdarzały się przypadki zabicia tajniaków. O jednym z nich krążyły nawet plotki, że protestujący najpierw pozbawili go życia, a potem odcięli penisa.

Jest jeszcze trzeci powszechny rodzaj siły, która bardzo skutecznie rozpędza protestujących. Ta siła jest też zwykle najbardziej brutalna. Są to brygady zmotoryzowane (nie mylić z cywilami na motorowerach). Składają się z ciężko uzbrojonych policjantów lub Strażników Rewolucji – noszących hełmy, pancerze, pałki, granaty dymne i pistolety paintballowe. Pistolety, o których mowa, strzelają plastikowymi kulkami, a czasem kulkami do paintballa. Używa się ich, gdy protesty są zbyt duże i policja nie jest w stanie wszystkich złapać. Wtedy oznaczają uciekających ludzi i samochody, aby inne władze w mieście mogły ich później aresztować.

Niewielka mniejszość brygad zmotoryzowanych nosi strzelby i karabiny szturmowe. Oni również poruszają się w parach na motocyklach, ale również w kolumnach liczących około 40-50 motocykli. Gdy przeciągają ulicą, nie czujesz się bezpieczny. Wręcz przeciwnie – jakbyś był na Dzikim Zachodzie, a maruderzy właśnie pędzili przez twoje miasto.

Wróćmy do alei Enghelab i Azadi. Oprócz basidżów na ulicy, również wspomniane jednostki zmotoryzowane patrolowały bulwar. Niektórzy z mężczyzn fotografowali ludzi na chodnikach. A poruszała się po nich niezwykle duża liczba kobiet bez chust i w różnym wieku. Nie protestowały, po prostu wykonywały swoje codzienne czynności. Jak wspomnieliśmy, w Teheranie co najmniej ¼ kobiet chodzi bez hidżabu, a pozostałe ¼ nosi go bardzo luźno, jak modny dodatek.

Nie spodobało się to kierowcom, którzy kilkakrotnie zatrzymywali się i otwierali ogień do pieszych na ostrych zakrętach. Nie zważając na to, kogo trafią. Śmieją się. Potem były krzyki i uciekający ludzie. Nigdy nie wiadomo, czy dojdzie do aresztowania, a – proszę mi wierzyć – plastikowe kule powodowały spory ból. Zwłaszcza, gdy trafia się w głowę, w którą celowali mężczyźni.

Starsza kobieta w hidżabie, która została trafiona podczas przypadkowej strzelaniny, rzuciła się na sprawców, którymi mogli być jej wnukowie i synowie. Krzyczała: szumowiny! jak śmieli atakować dzieci szkolne i emerytów! Kilku cywilnych mężczyzn odciągnęło ją do tyłu, błagając, by odeszła, bo to są przestępcy, którzy jej nie zrozumieją i tylko wpędzą ją w większe kłopoty. W całym tłumie słychać było śmiech.

Pod przykrywką z herbatą

Kilkugodzinne łażenie po bulwarach w tę i z powrotem na pewno wzbudziłoby podejrzenia, więc ukrywałem się, siadając przy oknie restauracji z filiżanką herbaty lub chodząc od księgarni do księgarni, tym razem popijając herbatę na ulicy.

W ciągu kilku godzin wypiłem chyba z 10 czarnych herbat, co w połączeniu z adrenaliną utrzymywało mnie w stanie czuwania przez co najmniej 24 godziny. W końcu udałem się do parku Uniwersyteckiego, w którym znajduje się teatr miejski. Kiedyś mieścił się w nim Narodowy Balet Iranu, największy na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Po rewolucji balet został zakazany.

Ciekawostką, nieoficjalną, jest fakt, że park jest znanym miejscem spotkań gejów.

To właśnie tam zebrała się duża grupa ciężko uzbrojonych mundurowych. Siedzieli i czekali. Skierowałem się w stronę wnętrza parku, gdy usłyszałem znajome „Marg Bar Diktatur!”. Grupa około 30 młodych ludzi podpaliła drzewo i zaczęła skandować w nadziei, że więcej osób do nich dołączy. Ale nikt tego nie zrobił. Ogrodnik, patrząc smutno, polał drzewo wodą z węża do podlewania z pobliskiej polany i zapytał ich, dlaczego to zrobili.

Nie mieli jednak czasu na odpowiedź, bo nadjechała policja. Nagle wraz z kilkoma innymi przypadkowymi przechodniami znalazłem się w wirze: motorowery, pałki, krzyki, strzelanina. Wtedy zobaczyłem, że na przodzie każdego z jednośladów widnieje zdjęcie Ghasema Solejmaniego, generała Strażników Rewolucji, który zginął 3 stycznia 2020 roku w Iraku w zamachu zorganizowanym przez USA. Władze irańskie otaczają jego osobę prawdziwym kultem, a jego podobiznę można znaleźć na wszelkiego rodzaju pojazdach i sklepach, a także na budynkach rządowych, obok wizerunków ajatollahów Chomeiniego i Chameneiego.

Rozproszone grupy protestujących próbowały zebrać wsparcie w różnych częściach parku, ale ostatecznie po 30 minutach było po wszystkim. Tymczasem niewinni przechodnie, którzy zostali trafieni kulkami do paintballa lub uderzenie policyjnymi pałkami, skarżyli się mundurowym, ale bezskutecznie. Ci patrzyli na nich jak na ścianę.

Wtedy ludzie zaczęli drażnić policjantów. Tu i ówdzie ktoś krzyczał ze swojego samochodu „Marg bar Diktatur”, taki sam głos dobiegł z drugiego końca parku. Tak pokazywali swoją solidarność. Krzyczeli 1-2 razy, żeby przyciągnąć mundurowych, a potem przestawali, żeby nie dało się ustalić, kto właściwie krzyknął.

Zatrzymałem się obok wózka z herbatą. Obok mnie dwie kobiety w hidżabach, w wieku 50 i 60 lat, krzyczały „Śmierć dyktatorowi!” i śmiały się, patrząc na szukających ich Strażników Rewolucji. Tuż obok mnie, przy wózku, dwóch chłopców w wieku około 13-14 lat krzyczało „gol, gol, gol”, co tłumaczy się jako „kwiaty”, ale także „marihuana”. Nie mieli przy sobie róż.

Motorowery przejeżdżały obok nich, nie przejmując się tym. W końcu jednak stróże prawa zdenerwowali się i zaczęli strzelać i aresztować, kto tylko nawinął im się pod rękę. Pobiegliśmy po ratunek do metra, gdzie pracownicy otworzyli karuzelowe przejścia, aby każdy uciekający mógł szybko wejść – bez płacenia i tłumaczenia się, dlaczego ucieka.
W ciągu ostatnich ponad 40 dni stało się to standardową procedurą. Policja zatrzymuje ludzi całymi falami, a potem zadaje pytania. Areszty są tak zatłoczone, że zatrzymani lądują w magazynach i hangarach.

    Nikt nie wie, co się z tobą dzieje po aresztowaniu. Nie wzywa się krewnych ani prawników, po prostu znikasz. Większość ludzi siedzi od 3 do 7 dni, aż policja znajdzie czas, by sprawdzić zawartość ich telefonu i papierów i przesłuchać ich. Ponieważ nie mają wystarczającej liczby funkcjonariuszy, trwa to wiele dni. I dotyczy to zupełnie niewinnych osób postronnych.

Jeśli jesteś podejrzany o udział w proteście, siedzisz tygodniami. Wtedy władze proponują standardowy układ – wydaj nam przywódców protestu, a my cię wypuścimy. Osobom wskazanym jako liderzy i organizatorzy protestów grożą lata więzienia, a nawet egzekucja. W tej chwili szacuje się, że podobny los czeka około 1000 osób. Dodajmy to do liczby zabitych, których jest prawdopodobnie ponad 300.

Wszystkie demonstracje, które udało mi się zobaczyć – w sumie pięć – przebiegały w podobny sposób. Skończyły się, zanim się zaczęły. W Isfahanie minęło 5 minut od pierwszych okrzyków „Marg bar diktatur” do przybycia około 30 motocykli z ubranymi po cywilnemu policjantami. Gdy przekroczyłem plac Nagsz-e Dżahan i dotarłem na miejsce, nie było już nic więcej do zobaczenia. O wielu protestach dowiedziałem się wieczorem na Whatsapp i Instagramie, gdy przywracano dostęp. W jednym przypadku młodzież protestowała kilometr od miejsca, w którym byłem, a ja nie miałem o tym pojęcia.


Rząd zwycięży

„Nie wygramy”, mówi Nadir, 25, z małego miasta, którego nazwy nie podam. Spotykam go na dworcu kolejowym w Isfahanie. On zmierza do Teheranu, a ja do Szirazu, gdzie poprzedniego dnia miał miejsce atak terrorystyczny z 15 ofiarami. „Jestem wśród organizatorów protestu w moim rodzinnym mieście. Wieczorem policja zrobiła nalot na dom moich rodziców, ale udało mi się uciec na pustynię. Teraz jadę do stolicy, by ukryć się na 2-3 tygodnie. Mój wujek jest tam sędzią, będzie mnie chronił. Ale do tego czasu mój telefon będzie wyłączony, bo od razu będą wiedzieć, gdzie jestem” – dodaje.

Według niego zbyt mało ludzi protestuje, by cokolwiek się zmieniło. W 2008 roku w ramach tzw. zielonej rewolucji przeciwko fałszerstwom wyborczym i korupcji na protest wyszło około 2 mln ludzi. W samej stolicy protestowało kilkaset tysięcy i nic się nie zmieniło. Teraz, nawet w szczytowym momencie, na ulicach w całym kraju nie było więcej niż 200 tysięcy ludzi.

 Większość osób popierających protesty jest tego samego zdania. Ale oni również uważają, że w końcu dojdzie do zmian. Ale żeby rząd nie przyznał się do porażki, zmiana nastąpi w kolejnych wyborach prezydenckich w latach 2025-2026 lub w wyborach kolejnego Najwyższego Przywódcy.

„Na pewno nominują reformatorskiego polityka, którego społeczeństwo lubi. Na przykład Mohammada Chatamiego. To on rozpoczął negocjacje z Zachodem w sprawie umowy nuklearnej i otworzył wiele zagranicznych ambasad w kraju. Prezydent Raisi jest fanatykiem, zrujnuje kraj i możliwe, że protesty będą trwały do końca jego kadencji. Dlatego najbardziej sensowne jest uspokojenie nas kimś, kto ma sumienie i jest politykiem dużego formatu. Na tyle, na ile jest to możliwe, aby taka osobowość pojawiła się w irańskiej polityce” – uśmiecha się zawadiacko Nadir.

Choć Nadir jest przeciwny rządowi i popiera protesty, mówi, że jest pobożnym muzułmaninem. W jego przekonaniu rząd po prostu nie ma nic wspólnego z islamem. Na jego koszulce widnieje napis: „Żaden inny bohater nie jest jak Ali (red. – imam Ali) i żaden miecz nie jest jak Zulfigar (red. – jedna z legendarnych broni założyciela szyickiego islamu)”.

Kto będzie następcą ajatollaha Chameneiego?

Sprzeciw wobec obowiązkowego hidżabu od początku istnienia Republiki Islamskiej tylko wzrastał, a obecnie osiągnął takie rozmiary, że większość ludzi jest tej zasadzie zdecydowanie przeciwna albo raczej obojętna. Prawdopodobnie popiera ją tylko około 30% społeczeństwa i to ta najbardziej religijna i słabo wykształcona.

Prawdopodobieństwo zniesienia obowiązkowego hidżabu w ciągu najbliższych 5 lat jest ogromne. Bardzo prawdopodobne, że stanie się to albo za rządów nowego prezydenta, albo kolejnego Najwyższego Przywódcy. Ajatollah Ali Chamenei ma obecnie 83 lata i nadal nie wiadomo, kto miałby go zastąpić. Ostatnio jednak w irańskim społeczeństwie pojawiły się podejrzenia, że jego następcą zostanie jeden z jego synów: 53-letni Mohtaba. To on przejął kontrolę nad basidżami, kiedy tłumiono protesty w 2008 roku, a ostatnio szybko awansował do rangi ajatollaha. Niegdyś mało znany i rzadko wypowiadający się publicznie, nagle zaczął pojawiać się w krajowych mediach dość często i jest promowany jako duchowy i polityczny przywódca oraz analityk.

Wielu w kraju i poza nim wierzy, że to właśnie on będzie następcą swojego ojca. Choć Najwyższy Przywódca nie może bezpośrednio wybrać następcy, może oczywiście wskazać faworyta. Potem wszystko zależy od Zgromadzenia Ekspertów. Wspomniane ciało polityczne składa się z 88 osób zatwierdzonych przez Radę, która z kolei wybierana jest bezpośrednio lub za zgodą Najwyższego Przywódcy.

Kolejne wybory Najwyższego Ajatollaha odbędą się w 2024 roku i najpóźniej wtedy powinniśmy wiedzieć, czy Chamenei będzie nadal pełnił swoją funkcję, czy też zostanie zastąpiony. Przeważają oczekiwania, że nowy przywódca kraju będzie starał się zdobyć przychylność społeczeństwa poprzez obalenie pewnych zakorzenionych zwyczajów i zasad. Spodziewane jest uchylenie obowiązku noszenia zasłony, ale także rozluźnienie cenzury mediów i większe otwarcie kraju na świat zachodni.

Cokolwiek się jednak stanie, coraz częściej wydaje się, że Iran nie jest ani islamski, ani nie jest republiką…

(ciąg dalszy nastąpi)