Sytuacja w Europie jest jak beczka prochu. Aż wrze wśród coraz szerszych mas ludzkich z powodów drakońskich podwyżek cen, inflacji, przerzucaniu na barki społeczeństw skutków polityki klimatycznej, czy skutków wojny, prowadzonej de facto przez dwa imperia i ich korporacje.
Dzisiaj skupimy się na Francji.
Francja od dawna jest ostoją oporu środowisk pracowniczych wobec nieudolnych działań rządów i przykręcania społeczeństwu coraz mocniej śruby. To niezadowolenie było już widać za czasów żółtych kamizelek.
Przypomnijmy historię tego ruchu. Żółte Kamizelki zaistniały w 2018 r. jako spontaniczny, masowy i niesformalizowany ruch społeczny protestujący przeciwko francuskim elitom politycznym rosnącym kosztom życia, zwiększaniu obciążeń podatkowych. Nazwa ruchu pochodzi od znaku rozpoznawczego protestujących – kamizelek odblaskowych, będących obowiązkowym wyposażeniem kierowcy we Francji. Związek protestów z kierowcami i samochodami jest oczywisty - pierwsze protesty wybuchły po ogłoszeniu podwyżek podatku od paliw w 2018 r. i w związku z kolejnym wzrostem planowanym na 1 stycznia 2019 r.
Prezydent Emmanuel Macron stwierdził w listopadzie 2018, że należy opodatkować paliwa kopalne, by zainwestować w nowe źródła energii. Ceny oleju napędowego we Francji wzrosły o ponad 20 procent w ciągu 12 miesięcy (za litr ok. 1,48 euro – ponad 6 zł). Cena oleju napędowego zrównała się we Francji z ceną benzyny. Jest to dotkliwe dla Francuzów, gdyż rząd francuski od lat 50. XX w. wspierał produkcję silników wysokoprężnych Diesla. Duże rozpowszechnienie samochodów z silnikiem Diesla we Francji nastąpiło po korzystnych obniżkach podatku VAT dla przedsiębiorstw transportowych. Auta na olej napędowy stanowiły w momencie wybuchu protestów 62 proc. wszystkich francuskich pojazdów osobowych.
Żółte Kamizelki przez ponad rok protestowały na ulicach i placach, blokowały drogi, domagały się wymiany całej klasy politycznej. Ich demonstracje francuska policja stłumiła z całą surowością. Przeciwko demonstrantom używano gazu łzawiącego i gumowych kul.
Obecnie Francją wstrząsają kolejne protesty przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego. Pierwsze dni protestacyjne relacjonowaliśmy na łamach Naszych Argumentów.
Czy jednak Francuzi rozpoczęli niemalże wojnę domową jedynie z powodu dwóch dodatkowych lat, które przyjdzie im przepracować? Oczywiście, dla wielu ciężko pracujących ludzi ten wydłużony czas pracy to fatalna wiadomość. Jednak iskrą, która wysadziła beczkę prochu, jest fakt, że rząd przyjął tą reformę z pominięciem głosowania w Zgromadzeniu Narodowym. Po cichu, z demokratycznymi frazesami na ustach.
Obecnie do postulatów protestujących doszły też inne, a mianowicie hasła socjalne, walki z drożyzną i hasła polityczne. Ludzie domagają się ustąpienia Macrona i całego rządu.
Obecnie strajki i protesty, a co za tym idzie zamieszki rozlały się już na cały kraj. Protestuje nie tylko Paryż, płonie również Nantes czy Montpellier, na francuskich ulicach znowu wznoszone są barykady.
W minionym tygodniu, gdy protesty były największe, według związków zawodowych wzięło w nich udział 3,5 mln ludzi!!! To jest olbrzymia skala.
Francuzi również strajkują: na ulicach miast, szczególnie w Paryżu zalegają setki ton śmieci z powodu strajku w sektorze komunalnym.
Strajkują rafinerie, energetyka, transport. Zaczynają się braki towarów w sklepach, przewoźnicy nie dowożą towarów. Kolej praktycznie stoi, państwowy przewoźnik SNCF musiał ograniczyć 80 % kursów . To samo dotyczy lotnisk. Zaczyna brakować paliwa - chaos nasila się.
Czy w obecnej sytuacji we Francji można jeszcze mieć nadzieję na uspokojenie sytuacji? Rząd francuski niestety ciągle się trzyma, wykorzystując brutalność policji, czym jeszcze bardzie zaognia konflikt ze społeczeństwem. Wydarzenia mogą potoczyć się różnie. Znając waleczność Francuzów może nawet polać się krew. Oby nie, lecz wolność, też tę pracowniczą, często trzeba było właśnie wywalczyć - dosłownie...
Trzymajmy kciuki za związki zawodowe we Francji, za działaczy i ludność Francji, która stanęła naprzeciw systemowej przemocy, naprzeciw władzy z podniesionym czołem. Oby i u nas przyszedł kiedyś czas na taką odwagę i jedność wśród pracowników i działaczy związków zawodowych. My również trzymamy kciuki, monitorując sytuację wśród pracowników w Europie i na świecie.
Na 31 marca francuskie związki zawodowe - zjednoczone jak nigdy - zapowiedziały olbrzymie marsze i protesty. Dzień gniew ma się odbyć w każdym większym mieście Francji. Spodziewany jest nowy rekord frekwencji, jeszcze więcej uczestników, niż poprzednie 3,5 mln.
Uczmy się od Francuzów!
Ze związkowym pozdrowieniem!
Tomasz Rollnik