Fabryka Falc East w Knjaževac jest jedną ze spółek zależnych włoskiego koncernu Falc Spa, który produkuje obuwie dla kilku luksusowych marek europejskich, w tym Burberry czy Gucci. W zakładzie w serbskim mieście Knjaževac powstaje milion par butów rocznie. Firma nie nadąża liczyć zysków, tymczasem pracownicy zarabiają głodowe stawki.



Ok. 80% załogi otrzymuje płacę minimalną. A ta bliska jest statystycznej granicy ubóstwa dla Serbii, obliczonej przez Unię Europejską.

Płaca minimalna w Serbii wynosi około 40 000 dinarów miesięcznie, czyli ok. 1511 zł. Stawka godzinowa - 230 dinarów (8,7 zł). To trzy razy mniej, niż wynoszą realne koszty utrzymania w Serbii, zgodnie z unijnymi statystykami. Jest zatem jasne, że z jednego etatu utrzymać się nie da. Pracownicy i pracownice muszą szukać dodatkowych zleceń i źródeł zarobku, a to oznacza, że ośmiogodzinny dzień pracy jest fikcją.

W styczniu 2023 r. robotnicy zorganizowani w związku zawodowym Sloga (serb. Jedność) przeprowadzili strajk ostrzegawczy, domagając się 10% podwyżki płac. Jako że ani ten protest, ani negocjacje z kierownictwem zakładu nie dały efektu, w czerwcu przetrwali pracę.

Podczas strajku wysunęli trzy postulaty:

→ wzrost wynagrodzenia o 10%,

→ wprowadzenie systemu premii wartych od 2000 do 5000 dinarów,

→ zwiększenie wartości posiłku regeneracyjnego ze 150 do 200 dinarów.


Większość pracowników Falc East (w Serbii - Falk Ist) od lat pracuje za pensję minimalną. W dodatku tegoroczna podwyżka płacy minimalnej nie obejmuje wzrostu cen spowodowanego inflacją, więc w praktyce ich zarobki spadły. Na tle zysków firmy ich postulaty wydają się nie tylko realistyczne - wręcz bardzo skromne. Początkowo jednak kierownictwo odmawiało ich zrealizowania. Pracownicy jednak nie ustępowali...

Po 11 dniach strajk zakończył się nie całkowitym, ale nadal bardzo ważnym zwycięstwem!

Pracownicy otrzymali 10% podwyżkę płac. Zrealizowano również ich postulat dotyczący posiłku regeneracyjnego. Dalsze podwyżki, które mają "doganiać" inflację, będą omawiane od września.

Odwaga 600 strajkujących pracownic i pracowników jest tym większa, jeśli wziąć pod uwagę, że 11 czerwcowych dni strajku to zarazem 11 dni bez wypłaty. Zarobki wypłacone w lipcu będą żałośnie niskie, a załoga Falc East od lat ledwo wiąże koniec z końcem. W odróżnieniu od ludzi, którzy kupują wyrabiane przez nich luksusowe buty, nie mają wielocyfrowych oszczędności czy tak "dochodów pasywnych".

Ten strajk to historyczny moment dla wszystkich serbskich pracowników.

Dlaczego? Bo większość z nich od dawna nie buntuje się właśnie dlatego, że strata choćby jednej dniówki oznacza katastrofę domowego budżetu. W teorii serbskie prawo pracy zakłada, że płacę minimalną można zarabiać przez 6 miesięcy. Jednak serbskie związki zawodowe wskazują, że ok. 300 tys. pracowników zarabia absolutne dopuszczalne minimum przez całe lata. Wydawałoby się, że na dłuższą metę ten oparty na wyzysku system nie może się utrzymać. A jednak. Serbowie i Serbki nie wierzą, że coś można zmienić, a inwestorom z Europy Zachodniej (i nie tylko) taka sytuacja bardzo się podoba.

Zwycięstwo załogi Falc East pokazuje, że jednak może być inaczej. Zagraniczne korporacje nie upadną, jeśli wypłacą swoim pracownikom z Europy Wschodniej godną płacę. Dodatkowe 10% to skromna kwota, ale bardzo ważny przykład dla wszystkich pracowników.

Centrum Polityki Emancypacyjnej z Belgradu uruchomiło zrzutkę solidarnościową z uczestniczkami i uczestnikami strajku. Centrum od lat wspiera pracowników przemysłu odzieżowego i obuwniczego w walkach o pensje, z których można godnie żyć. Po zwycięstwie strajku zwróciło się z apelem o wypłacenie pensji do luksusowych marek, które nie powstałyby bez pracy robotników z Serbii. Trudno jednak sobie wyobrazić, by kapitaliści zrezygnowali choćby z ułamka zysków.

Ruchy pracownicze w Europie Środkowej i Wschodniej są zwykle przedstawiane jako zjawisko z dalekiej przeszłości. W teraźniejszości społeczeństwa byłego bloku wschodniego czy byłej Jugosławii mają skupić się na budowaniu liberalnej demokracji, przeciwstawianiu się populizmowi i autorytaryzmowi oraz czekaniu, aż wolny rynek wynagrodzi najmądrzejszych, najszybszych, najbardziej pracowitych. Tyle, że po trzech dekadach od transformacji już wiemy, że ten moment nigdy nie nastąpi. 

Sprywatyzowany przemysł w regionie pracuje na korzyść właścicieli, wielkich korporacji, a nie całych społeczeństw.

„Tanie państwa” przyciągające inwestycje kosztem własnych obywateli nie są dobrymi miejscami do życia. Wolny rynek nie jest w stanie zabezpieczyć godnego życia wszystkich - ci, którzy wygrywają w wolnorynkowej grze, wcale tego nie chcą. A politycy? Większość z nich, od Serbii, poprzez Rumunię, Czechy, Polskę czy kraje bałtyckie prowadzi własne rozgrywki - między sobą i z wielkimi globalnymi graczami. Zainteresują się nami, pracującymi ludźmi, jeśli sami się zorganizujemy i zawalczymy o szacunek i godne zarobki.

Może napawać (ostrożną) nadzieją fakt, że to kolejny zwycięski strajk w naszej części świata - po Solarisie i Parocu w Polsce, czeskim Nexen Tyre czy wileńskim transporcie publicznym. Europa Środkowo-Wschodnia nie musi być tylko rezerwuarem taniej siły roboczej.

Materiał został przygotowany we współpracy z portalem Cross-Border Talks.

 

 

Zgłoś problem

Jeśli masz problem w swoim miejscu pracy, chciał(a)byś poprosić o poradę z zakresu prawa pracy -
napisz do nas!

Na listy, na łamach portalu, w rubryce Poradnik Związkowca odpowiada jej autor.

Tomasz Rollnik jest związkowcem od 2006 r., przez 7 lat przewodniczył zakładowej komisji WZZ "Sierpień 80".