- Od momentu, kiedy istnieje nasz związek, w korespondencji z zarządem ciągle powraca argument „artykuł 52 Kodeksu Pracy”. Wszystko, dosłownie wszystko jest ciężkim naruszeniem podstawowych obowiązków pracowniczych. Czasem zastanawiamy się, czy oni rozumieją ten przepis - mówią działacze Związkowej Alternatywy z Miejskiego Zakładu Energetyki Cieplnej Sp. z o.o. w Kędzierzynie-Koźlu.
Tomasz Rollnik rozmawia z Barbarą Konobrodzką, przewodniczącą związku zawodowego Związkowa Alternatywa w Miejskim Zakładzie Energetyki Cieplnej Sp. z o.o. w Kędzierzynie-Koźlu oraz z Rafałem Ślusarczykiem, wiceprzewodniczącym związku, we wrześniu 2023 r. dyscyplinarnie zwolnionym z pracy. Obecnie Rafał Ślusarczyk walczy w sądzie o przywrócenie do pracy.
Kiedy powstał wasz związek i ile osób liczy? Czy jesteście związkiem reprezentatywnym i czy w zakładzie działa jeszcze jakiś inny związek?
Rafał Ślusarczyk: Nasz związek powstał w czerwcu 2022 r. i liczy jedenaście osób. Jest związkiem reprezentatywnym. Oprócz nas w zakładzie działa również komisja oddziałowa NSZZ „Solidarność”.
Jakie jest sedno sporu zbiorowego, w którym jesteście z pracodawcą? Jakie są wasze postulaty?
Barbara Konobrodzka: Do sporu zbiorowego przystąpiliśmy 31 sierpnia i tego samego dnia zawiadomiliśmy Państwową Inspekcję Pracy. Negocjacje w sporze zbiorowym jeszcze się nie rozpoczęły. Miały się zacząć 11 października, ale zarząd wystąpił o zmianę terminu, a my zgodziliśmy się. Dlatego pierwsze negocjacje odbędą się 25 października.
Postulatów mamy 11. Pierwsze z nich dotyczą łamania praw dotyczących działalności związkowej i zwolnienia naszego wiceprzewodniczącego, który został bezprawnie zwolniony z artykułu 52. Dalsze postulaty dotyczą zasad bezpieczeństwa i higieny pracy. W spółce 31 maja 2023 r. zakończyła się kontrola PIP dotycząca instrukcji eksploatacji sieci, instrukcji eksploatacji kotłowni gazowych, ogólnie organizacji bezpiecznej pracy przy urządzeniach i instalacjach energetycznych. Po kontroli został spisany protokół zawierający nakaz zaktualizowania wszystkich instrukcji. Zarząd twierdzi, że wprowadził je 31 sierpnia. My jesteśmy jednak przekonani, że w tym dniu jeszcze ich nie było, prawdopodobnie wprowadzono je we wrześniu. Zażądałam wglądu do tych instrukcji i do dnia dzisiejszego ich nie dostałam. Nie wiem zatem, jak wyglądają.
RŚ: Powiedziałbym, że protokół był dla spółki miażdżący. Wskazywał szereg niedociągnięć w tych instrukcjach. Stwierdzono nieuwzględnianie zasad dotyczących ochrony środowiska, a także to, że nie ma skutecznego systemu ochrony życia i zdrowia, zwłaszcza dla pracowników, którzy pracują samodzielnie na zmianie. Nie było też instrukcji regulującej pracę pogotowia ciepłowniczego. Zarząd przeprowadził z nami konsultacje dotyczące BHP. Ale w naszym przekonaniu te materiały, które nam wtedy przedstawiono, do niczego się nie nadawały.
BK: Dalej - w tym roku spółka obchodziła 25-lecie. Jako związki zawodowe i my, i Solidarność zasugerowaliśmy, by zostało to jakoś uczczone. Ponieważ orientujemy się, jak wygląda sytuacja finansowa firmy, wystosowaliśmy postulat, żeby każdemu pracownikowi została wypłacona kwota 3000 zł.
To miała być nagroda jednorazowa?
BK: Tak.
To jak najbardziej rozpowszechniona forma obchodzenia rocznic i zarazem motywowania pracowników w różnych firmach. Zupełnie uzasadniony postulat. U was nie spodobał się zarządowi?
BK: W naszym przekonaniu zarząd od początku nie zamierzał wziąć go pod uwagę. Początkowo twierdzono, że tego rodzaju świadczenie nie zostało przewidziane w regulaminie wynagradzania, To fakt, ale nie stoi to na przeszkodzie, by w formie jednorazowej nagrody uczcić ćwierćwiecze istnienia firmy. Niedawno otrzymaliśmy pismo zarządu, z którego wynika, że przyznanie takiej nagrody wszystkim pracownikom w równej wysokości, bez dodatkowych kryteriów różnicujących, stanowiłoby działanie o charakterze dyskryminującym. Dość ciekawy pogląd w kontekście decyzji podejmowanych w przeszłości przez zarząd o przyznawaniu premii świątecznych z funduszu płac dla każdego pracownika w identycznej wysokości. Wówczas argument o dyskryminacyjnym charakterze nie był podnoszony.
RŚ: Zwrócę uwagę jeszcze na inny postulat, dotyczący sposobu obliczania dodatku za staż pracy. Jak wiadomo, nabycie uprawnień związanych z upływami określonych okresów zatrudnienia następuje w ostatnim dniu okresu zatrudnienia. Nie liczymy tego w sposób „cywilistyczny”. Na gruncie prawa pracy rok zatrudnienia, który rozpoczął się 1 stycznia danego roku, mija 31 grudnia tego roku, a nie 1 stycznia roku następnego. Sąd Najwyższy wielokrotnie to rozstrzygał. A nasz zarząd stoi na stanowisku, że jest inaczej. Uważa, że dodatek za staż powinien być wypłacany po upływie danego okresu, a przecież na gruncie prawa pracy on upływa w ostatnim dniu.
BK: Wystąpiliśmy o interpretację do Państwowej Inspekcji Pracy i ona przyznała nam rację.
RŚ: Zatem jeśli na przykład ktoś zaczął pracować 1 lipca, to rok pracy minie 1 lipca roku następnego, a nie 2 lipca, jak na gruncie prawa cywilnego, i wypłata też powinna następować już 1 lipca. Zarząd wychodzi z założenia, że jednak 2 lipca. I tu z nimi dyskutujemy, bo zmienili zasady wynagrodzenia, nie mając żadnej opinii prawnej, że zmiana jest właściwa.
BK: Co zresztą przyznali w rozmowie z nami – że takiej opinii nie mieli. Poza tym zmiany w regulaminie wynagradzania powinny być wprowadzane na drodze porozumienia między pracodawcą a stroną społeczną. A z nami niczego nie uzgodniono.
Spodziewacie się, że ten spór zbiorowy doprowadzi do referendum strajkowego? Powiedzmy, że spiszecie protokół rozbieżności. Macie prawo podjąć kolejne kroki...
RŚ: Być może jednak dojdziemy z pracodawcą do porozumienia. Chociaż kiedy przypominam sobie, jak do tej pory wyglądała nasza współpraca, mam wątpliwości.
Krótko po powstaniu związku, podczas pierwszych negocjacji z naszym udziałem, padło żądanie ze strony zarządu spółki: pokażcie statut. Pokazaliśmy. Padło drugie – lista członków. Odpowiedzieliśmy stanowczo: nie, nie przedstawimy żadnej listy. W ogóle na te pierwsze negocjacje zaprosiła nas „Solidarność”. Zarząd natomiast zażądał od nas uchwał o powołaniu nas na funkcje związkowe. Żądanie było cokolwiek dziwne, więc wytłumaczyliśmy, co wynika z przepisów ustawy o związkach zawodowych. Na to członek zarządu oświadczył – i to jest dosłowny cytat – że on rozumie, że jak byle kto przyjdzie z ulicy i tu usiądzie, to on z byle kim będzie musiał rozmawiać. I usłyszał, że tak, że z tym byle kim będzie musiał rozmawiać.
BK: Zrozumieliśmy wtedy, jak będzie wyglądała nasza współpraca w przyszłości.
I tak wygląda?
BK: Owszem. Właściwie trudno mówić o współpracy. Nie ma rozmów o sprawach bieżących, o przyszłości zakładu. W zasadzie jest jedynie wymiana pism, inicjowana niemal zawsze przez związek.
RŚ: Zaczęliśmy zadawać pytania, których „Solidarność” nie zadaje. Na przykład o sytuację finansową. Okazało się, że to pracodawca decyduje o tym, jak interpretuje przepis, który mówi, o co możemy pytać. W przepisie użyto sformułowania „a w szczególności”, a więc katalog tematów pytań jest otwarty. Zarząd stoi jednak na stanowisku, że jest to katalog zamknięty. Kiedy nie chcieli nam udostępniać informacji na podstawie ustawy o związkach zawodowych, powoływaliśmy się na ustawę o informacji publicznej. Owszem, pewne informacje nam udostępniono. Ale dowiedzieliśmy się, że informacje dotyczące sytuacji ekonomiczno-finansowej są tajemnicą przedsiębiorstwa i ich nie dostaniemy. Żeby było zabawniej, te informacje, zgodnie z zarządzeniem prezydenta miasta, są raportowane co pół roku na sesję rady miasta. A sesje są transmitowane w internecie, więc te dane nie są poufne.
Gdyby pani prezes spotkała się z nami i powiedziała na przykład: Tak, mam problemy organizacyjne, nie przysyłajcie mi tyle maili, to pewnie byśmy to zrozumieli i tylko od czasu do czasu pytali o naprawdę istotne rzeczy.
BK: My nigdy nie zrobiliśmy nic przeciwko zarządowi, nie zatrzymywaliśmy pracy, nie wywoływaliśmy żadnych awantur. Zadajemy tylko pytania i oczekujemy odpowiedzi...
… bo między innymi od tego jest związek zawodowy.
RŚ: Mnie zawsze się wydawało, że management musi współpracować ze związkami zawodowymi, czy mu się podoba, czy nie. Taka jest rola związków, że np. wyjaśniają pracownikom pewne kwestie czy zadają pytania.
BK: Kiedy zakończyła się kontrola PIP 31 maja, zarząd nie udostępnił nam protokołu. Zwróciliśmy się do PIP i to stamtąd po dwóch tygodniach otrzymaliśmy protokół. Udostępniliśmy go na tablicy. Zarząd twierdził, że wszystko w firmie jest bardzo dobrze. Pokazaliśmy protokół, żeby ludzie mogli się przekonać, że chyba jednak nie do końca.
Wrócę teraz do tego punktu sporu zbiorowego, w którym domagacie się przywrócenia waszego wiceprzewodniczącego do pracy, podnosząc, że jego zwolnienie było bezprawne. Twierdzicie również, że wasza organizacja była represjonowana, a w zakładzie dochodziło do mobbingu. Kiedy to się zaczęło?
BK: Działania przeciwko nam miały miejsce od początku istnienia Związkowej Alternatywy w zakładzie. Zarząd nie miał pojęcia, że powstaje struktura ZA. Krótko po tym, kiedy poinformowałam, że nasz związek powstał, zaczęło się wobec nas udowadnianie, że nic nie potrafimy. W naszym przekonaniu zaczęło się dyskryminowanie nas, zwyczajny mobbing. Zarząd oczywiście stoi na stanowisku, że mobbingu nie było. Po miesiącu od założenia związku lider Związkowej Alternatywy pisał do zarządu, jak jesteśmy traktowani – poprosiliśmy go, żeby zareagował. Przez półtora miesiąca było spokojnie, ale potem sytuacja znowu się pogorszyła. Minął rok i napisaliśmy kolejne pismo, podpisałam się pod nim ja i nasz lider. Znowu – nic.
W piątek i w poniedziałek [na pocz. października – przyp. red.] podczas spotkań z panią prezydent Kędzierzyna Koźla padło pytanie: dlaczego nic nie zostało zrobione w sprawie mobbingu? Pani prezes miała powołać komisję i sprawdzić, czy mobbing jest. Nie wystarczy, że ona powie, że go nie ma. Pani prezes powiedziała, że teraz o mobbingu jest mowa w sporze zbiorowym, więc sobie wyjaśnimy sprawę podczas negocjacji. Spór zbiorowy nie jest od wyjaśniania, czy w zakładzie jest mobbing czy go nie ma, ujęliśmy to w swoich żądaniach, ponieważ od ponad półtora roku zarząd nie podjął żadnych działań określonych przepisami prawa, nie reaguje na nasze pisma oraz pismo z Kancelarii Prawnej.
RŚ: Tymczasem przedmiotem sporu nie jest mobbing jako taki, bo być nie może, tylko procedura antymobbingowa. Uważamy, że jest ona skrajnie antypracownicza. Ma szereg wad, ale wymienię tylko dwie najważniejsze: nie rozstrzyga, co robić, kiedy mobbingu dopuszcza się członek zarządu, nie wiadomo wtedy, do kogo się odwoływać. Są też klauzule, które mówią, że jeśli zarzuty o mobbing okażą się nieuzasadnione, wobec pracownika będą wyciągane konsekwencje służbowe. W moim przekonaniu jest to de facto chronienie mobbera.
Od momentu, kiedy istnieje nasz związek, w korespondencji z zarządem ciągle powraca argument „artykuł 52 Kodeksu Pracy”. Wszystko, dosłownie wszystko jest ciężkim naruszeniem podstawowych obowiązków pracowniczych. Czasem zastanawiam się, czy oni rozumieją ten przepis.
Jak doszło do samego zwolnienia z pracy?
RŚ: Czwartego września pan przewodniczący Rady Nadzorczej odbył ze mną przyjemną rozmowę i zapytał, czy będę jutro w pracy. Powiedziałem, że zasadniczo tak. On oświadczył, że znajdziemy rozwiązania satysfakcjonujące dla wszystkich. On sobie poszedł, ale za jakieś dwie godziny pojawił się ponownie i zapytał, czy mogę zejść na spotkanie z radą nadzorczą. Powiedziałem, że nie bardzo rozumiem, w jakim charakterze miałbym iść? Rada nie reprezentuje pracodawcy. Poprosiłem, żeby poszła ze mną koleżanka. Rozmawialiśmy z nimi jakąś godzinę, może 40 minut. Mówiliśmy z mojego punktu widzenia jako pracownika, z punktu widzenia związku.
BK: Oni zakończyli rozmowę słowami, że faktycznie trzeba by było usiąść do rozmowy. My zadeklarowaliśmy, że jak najbardziej jesteśmy skłonni do rozmów. Wyszliśmy z przekonaniem, że wszystko będzie dobrze.
RŚ: Jeszcze tego samego dnia pod moimi drzwiami zjawił się zarząd w komplecie. Weszli sobie do pokoju, pani prezes usiadła przy stoliczku, pan prezes chodził przy drzwiach. Padło „Mamy dla pana propozycję” i pani położyła przede mną kartkę. Porozumienie stron z dnia 4 września. Rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, na mój wniosek. Żeby była jasność, ja żadnego wniosku nie składałem ani w tym dniu, ani wcześniej.
Przeczytałem, a na końcu klauzula: Porozumienie znosi roszczenia między stronami. A w tym czasie ja i spółka mieliśmy proces. W czerwcu 2023 r. zarząd umyślił sobie ukarać mnie karą porządkową, raz, że pod zarzutem, z którym nie mogę się zgodzić, a dwa, że po terminie. Ten zarzut próbował jeszcze potem twórczo rozwijać. Zwracałem uwagę, że zarzutu dyscyplinarnego nie można twórczo rozwijać, bo jest zamknięty, więc jak ktoś komuś pisze, że na przykład wprowadzał dane, to wprowadzał, a nie aktualizował, zmieniał, tworzył i tak dalej. Powiedziałem, że tego nie podpiszę. Wyjaśniłem, że po pierwsze dlatego, że to jest droga do zamknięcia tamtego procesu, a po drugie, powiedziałem, że zawsze mogą się uchylić od skutków oświadczenia.
Wtedy pokazano mi inną kartkę. Zwolnienie dyscyplinarne. Przy czym było ono inne od tego zawiadomienia, które wcześniej poszło do związków zawodowych. Dodano do niego nowe elementy, nieobjęte zawiadomieniem o zamiarze zwolnienia, które związek otrzymał w sierpniu. Podpisałem to, kazano mi się spakować, więc się spakowałem i poszedłem.
Ale ciekawe rzeczy działy się też wcześniej. 31 sierpnia, po tym, kiedy wysłano do związków zawodowych informację o zamiarze rozwiązania ze mną stosunku pracy, do mojego pokoju wkroczył zarząd z pisemnym poleceniem przeprowadzenia inwentaryzacji zasobów działu. To przyjąłem bez zdziwienia, natomiast rozbawił mnie jeden z zapisów tego polecenia, mianowicie stwierdzenie, że bez zgody zarządu mam zakaz wykonywania czynności polegających na modyfikowaniu, czyli też na wytwarzaniu dokumentów w formie papierowej lub elektronicznej. Żeby było ciekawiej, dzień wcześniej wydano mi polecenie przygotowania dokumentów do wypłaty premii. Zapytałem więc, jak mam to zrobić. W odpowiedzi było lekkie zdziwienie.
W czynnościach inwentaryzacyjnych, na moją prośbę, uczestniczyła przewodnicząca związku. Pani prezes dość mocno oponowała, twierdząc, że zagraża to wykonywaniu przez przewodniczącą związku jej obowiązków pracowniczych. bardzo chciała nie dopuścić do udziału. Żeby było śmieszniej, poszliśmy nawet spisywać archiwum. Kiedy ja w 2018 roku w lipcu obejmowałem stanowisko, to mój poprzednik niczego nie przekazywał protokolarnie. Powiedziałem: proszę spisywać, ja nie wiem, co jest w środku. Potem zabrano mi komputer i skopiowano zawartość twardego dysku, żebym nie usunął danych.
BK: Ja uważam, że to wszystko miało na celu wywołanie strachu. I wywołali go. Nie w nas, ale w innych pracownikach tak.
RŚ: Nie doczekałem się odpowiedzi ustnej w sprawie zakazu modyfikowania dokumentów. Napisałem więc maila do prezes i po dwóch godzinach przyszła odpowiedź, że ona zakaz znosi i mogę już pracować. Pracowałem więc, przygotowałem dokumenty. Natomiast protokołu z inwentaryzacji zasobów i tak nie dostałem. Do dziś nie wiem, co tam stwierdzono. Kazano mi też przygotować moje własne akta osobowe do przekazania do sądu do sprawy o uchylenie kary porządkowej. Tyle, że zarząd nie włączył do akt informacji o karze porządkowej, więc nie wiem, co zostało przekazane do sądu.
BK: 4 września poinformowaliśmy przewodniczącego rady miasta i wszystkich radnych o tym, jaka sytuacja zaistniała. Na żadne pismo nie dostaliśmy odpowiedzi.
Nie wyobrażam sobie, żeby władze miasta nie wiedziały, co się dzieje w MZEC.
RŚ: Też uważam, że wiedzą doskonale. I jestem przekonany, że to wszystko zostało zrobione, żeby Związkową Alternatywę po prostu zlikwidować. Być może padła „z góry” sugestia, żeby to przeciąć, bo jednak działaliśmy rok, mówiliśmy to, co mówiliśmy, chcieliśmy dyskutować. Podkreślam przy tym raz jeszcze, że ani nie ingerowaliśmy w działalność spółki, ani nie kwestionowaliśmy decyzji zarządu.
Wygląda to tak, jakby komuś zależało na tym, żeby ludzie sami się z waszego związku wypisali.
RŚ: Jest rozpowszechniana informacja, że ja już nie jestem członkiem związku, bo skoro nie pracuję, to nie mogę nim być.
Ustawa o związkach zawodowych mówi co innego...
RŚ: Oczywiście. Poza tym po 25 latach istnienia firmy okazało się, że dział spraw pracowniczych nie jest potrzebny. Moja komórka organizacyjna została zlikwidowana, a pani prezes powierzyła jej zadania firmie zewnętrznej. Okazało się, że pani prezydent miasta również jest wielką entuzjastką outsourcingu – powiedziała to podczas spotkania z nami.
BK: Zarządzeniem prezes został zmieniony schemat organizacyjny. Został zlikwidowany cały dział. Trudno mi się oprzeć wrażeniu, że to działanie, które ma utrudnić ewentualny powrót Rafała do pracy. Nie ma już komórki, w której był zatrudniony. A ludzie zobaczyli, że jednym zarządzeniem w ciągu pół godziny można zlikwidować cały dział. Teraz dochodzą do nas informacje, że niektóre czynności wykonywane przez firmę też mogą zostać powierzone firmom zewnętrznym. Co z pracownikami? Trafią na bruk?
Jeśli negocjacje z zarządem i mediacja nic nie dadzą, co dalej? Co, jeśli zarząd w dalszym ciągu będzie odnosił się w ten sposób do waszego związku?
BK: Na pewno będziemy musieli konsultować się z liderem Związkowej Alternatywy w Warszawie, bo trzeba będzie z jego pomocy korzystać. Będziemy też sprawę upubliczniać, w czym zresztą też Piotr Szumlewicz nam pomaga. Lokalne media są kontrolowane przez miasto i jest z nimi problem. Ale po tym, kiedy wystąpiłam w prowadzonej przez Piotra audycji Czas na związki w programie Reset Obywatelski, zgłosiła się do nas Telewizja Polska. Został wyemitowany program Alarm z naszym udziałem. Co prawda usłyszeliśmy potem, że reklamujemy się w pisowskiej telewizji. A nas polityczne powiązania mediów kompletnie nie interesują.
Skupiamy się teraz na tym, by doprowadzić do przywrócenia Rafała do pracy. To jest najważniejsze. Zobaczymy jak będzie wyglądała sytuacja w zakładzie po powrocie Rafała do pracy i w jaki sposób będzie układała się współpraca z kolegami z „Solidarności”. Obecnie tej współpracy nie ma. Liczę, że dla dobra wszystkich pracowników, zdołamy się z „Solidarnością” porozumieć, przynajmniej w kwestiach zasadniczych.
RŚ: Nawiasem mówiąc, „Solidarność” dostała niedawno zaproszenie na rozmowy z zarządem. Ich przedmiotem miały być zmiany w regulaminie wynagrodzenia dotyczące dyspozytorów zmianowych. To jest taka grupa pracowników, którzy obsługują pracę sieci w sezonie grzewczym. To był też jeden z tematów kontroli Państwowej Inspekcji Pracy w maju, inspektorzy stwierdzili, że przepisy są nieprecyzyjne. Tak czy inaczej, zmiany zostały omówione, nie zostały chyba ostatecznie wprowadzone. Nie jest dla nas jasne, w jakim celu przewodnicząca „Solidarności” poinformowała nas o planowanych rozmowach z zarządem spółki. Chyba po to, żebyśmy zrozumieli, że ich związek z zarządem się dogaduje.
Padło też stwierdzenie „gwarancje zatrudnienia” i to już wzbudziło mój niepokój. To są takie rzeczy, które się negocjuje, kiedy się przewiduje głębszą zmianę organizacyjną. Nie wiem, czy oni to rozumieją. Ja to rozumiem, bo ja przyszedłem do MZEC z dużej korporacji, z banku. Tam pracowałem 17 lat. Nie pamiętam roku, w którym coś się nie działo. Oczywiście nie było żadnych gwałtownych ruchów, bo takie firmy mają strategię długofalową, ale tak czy inaczej – dobrze wiem, co oznacza dyskusja o gwarancjach zatrudnienia. Wiem też z poprzedniej pracy, gdzie także zajmowałem się działalnością związkową, że jeśli nie ma wspólnego frontu związkowego, to pracodawca praktycznie może zrobić wszystko.
Jesteście dobrej myśli przed sprawą o przywrócenie Rafała Ślusarczyka do pracy?
BK: Podczas spotkania w poniedziałek z panią poseł Marceliną Zawiszą, pani prezydent Nowosielska mówiła, że sprawa Rafała powinna trafić do sądu i niech sąd zdecyduje. Pytała, czego się boimy. Otóż my się nie boimy, Rafał złożył wniosek do sądu. W naszym przekonaniu szanse na wygraną są duże. Więc pani poseł zapytała, czy jeśli się okaże, że nasz wiceprzewodniczący naprawdę zostanie przywrócony do pracy, czy wtedy prezydent wyciągnie konsekwencje wobec zarządu. Jaka była odpowiedź prezydent Nowosielskiej? Krótko: nie! Pani poseł powiedziała wtedy: czyli można zwolnić związkowca, zgnoić człowieka, i wszystko to dzieje się za aprobatą zarządu i prezydenta miasta? A prezydent na to, że ma zaufanie do zarządu i żadnych konsekwencji nie będzie.
Wnioski nasuwają się same. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Wysłaliśmy do Miejskiego Zakładu Energetyki Cieplnej Sp. z o.o. w Kędzierzynie-Koźlu pytania o przyczyny zwolnienia Rafała Ślusarczyka. Do momentu publikacji nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi.
Materiał powstał w ramach projektu "Ośrodek Monitorowania Konfliktów Społecznych" realizowanego ze środków Funduszu Solidarności i Współpracy "Aktywni Naprzód".