Strajk kierowców autobusów w Wilnie rozpoczął się 5 grudnia i zgodnie z zapowiedzią związku zawodowego transportowców ma trwać do skutku. Sąd nałożył na organizatorów strajku określone ograniczenia, nie pozwalając zatrzymać absolutnie wszystkich kursów. Jednak efekty protestu i tak są widoczne: Wilno nie ma komunikacji tramwajowej ani metra, dla większości mieszkańców to autobus jest środkiem transportu używanym przy dojazdach między domem a pracą.
W piątek 16 grudnia w strajku wzięło udział 485 osób.
Związkowcy walczą o 20-procentową podwyżkę płac, podnosząc, że nawet zanim Litwa zaczęła zmagać się z inflacją, zarobki kierowców były na wyjątkowo niskim poziomie. Chcą również zawarcia z VVT układu zbiorowego. Chcieliby zawrzeć w nim szereg dodatkowych zabezpieczeń dla pracowników, np. nienaruszalne prawo do przerwy w pracy, przysługującej także wtedy, gdyby kursy autobusów wykonywane przez danego pracownika były opóźnione.
Negocjacje, toczone z VVT przez związek zawodowy od pierwszego dnia, nie dały dotąd efektu.
Zdaniem VVT spółka przedstawiła już kompleksowe porozumienie, które powinno zadowolić pracowników. Związkowcy odpowiadają, że dotychczasowe rozmowy były bezowocne, a VVT oczekuje ustępstw wyłącznie z ich strony. Dodatkowo VVT oskarża związek zawodowy o niewykonywanie postanowień wyroku sądu, który regulował zasady prowadzenia strajku w transporcie publicznym. Sąd oczekiwał, że związkowcy zagwarantują rozkładową realizację połowy kursów, co w praktyce nie ma miejsca. Zdaniem związkowców dlatego, że firma nie przekazała im na czas pełnych grafików pracy na grudzień wraz z informacją, którzy pracownicy nie chcą strajkować i nie przebywają na zwolnieniach lekarskich.
Kością niezgody jest też zapis, który VVT chce wprowadzić do układu zbiorowego. W jego myśl związek miałby przedstawiać szczegółowe sprawozdania z tego, jak wykorzystał pieniądze, które w myśl litewskiego prawa otrzymuje od pracodawcy na bieżącą działalność. VVT twierdzi, że istnieje obawa, że związkowcy zdefraudują fundusze lub użyją ich przeciw przedsiębiorstwu. Pracownicy twierdzą, że nic podobnego nie ma miejsca, a skupiając się podczas rozmów na tym problemie VVT unika dyskusji o innych, bardziej kluczowych kwestiach.
Pierwszy tydzień strajku, jak ocenia VVT, przyniósł już spółce stratę rzędu 280 tys. euro. Dlaczego zatem VVT zdaje się nie dążyć do porozumienia?
Pracownicy są zdania, że decydującym czynnikiem jest tu postawa dyrektora VVT Dariusa Aleknaviciusa, który nie chce iść na kompromisy i wziąć pod uwagę postulatów załogi. Na jego postawę wpływ może mieć stanowisko władz miasta, które od początku niedwuznacznie sygnalizowały, że o strajkujących myślą źle.
Mer Wilna, liberał Remigijus Šimašius, już pierwszego dnia dziękował tym kierowcom, którzy nie strajkują.
Pod koniec drugiego tygodnia strajku w stanowisku przesłanym portalowi LRT stwierdził natomiast, że w jego odczuciu związkowcy "nie chcą szukać porozumienia". Zarzucił im stosowanie "elementów mobbingu" (sic!) w odniesieniu do dyrektora VVT Dariusa Aleknaviciusa. Zachęcił wreszcie, by przyjąć 20-procentową podwyżkę, na którą VVT jest skłonne się zgodzić, a potem wrócić do pracy. W domyśle - bez układu zbiorowego. Na to związek zawodowy nie chce przystać, więc w poniedziałek rozpocznie się trzeci tydzień strajku wileńskiej komunikacji miejskiej.
W ocenie opozycyjnej Litewskiej Partii Socjaldemokratycznej to postawa kierownictwa VVT i władz Wilna doprowadziła do strajku, a teraz samorząd udowadnia, że nie potrafi prowadzić dialogu społecznego. Przewodnicząca partii, europosłanka Vilija Blinkieviciute przypomniała w publicznym oświadczeniu, jak spółka próbowała zdobyć sądowy zakaz strajku, który jest zapisanym w litewskich przepisach prawem pracowniczym.
Socjaldemokraci krytykują mera Remigijusa Šimašiusa za "XIX-wieczne" metody zarządzania miastem, które rzekomo jest nowoczesne i europejskie - ale nie wtedy, kiedy trzeba zagwarantować ludziom godne warunki pracy.
Do sprawy zamierza włączyć się Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, by konflikt udało się zażegnać przed świętami.