Protest trwał od godz. 22 4 października przez do 22 dnia następnego. Przez ten czas zgodnie z rozkładem odbyło się zaledwie 1/4 kursów. W prowincjach Luxemburg i Namur od wieczora 4 października przez 24 godziny nie jeździły żadne pociągi. Z rozkładu wypadło zarówno większość kursów InterCity, łączących największe miasta Belgii, jak i połączeń lokalnych. Zakłócony był ruch międzynarodowy.

Koalicja kolejowych związków zawodowych domagała się w ten sposób, by rząd przeznaczył na kolej więcej pieniędzy.

Walczą o dodatkowe 3,4 mld euro, wypłacane w rocznych transzach przez kolejne 10 lat, dla dwóch spółek kolejowych: Infrabel i SNCB. Pierwsza, odpowiedzialna za kolejową infrastrukturę, miałaby za swoją część wyremontować 700 km torów, które są obecnie w najgorszym stanie. Bez dodatkowych pieniędzy będzie musiała stopniowo wyłączać różne odcinki z eksploatacji, a to oznacza, że tysiące mieszkańców Belgii straci połączenia, z których dziś korzystają.

Gdyby doszło do zamknięcia wszystkich 700 km, Belgia straciłaby jedną piątą swojej obecnej sieci kolejowej. Byłby to fatalny rozwój wypadków w czasie kryzysu klimatycznego, gdy inwestycje w transport publiczny powinny być priorytetem.

Strajk miał odbyć się 18 października, lecz jego termin przyspieszono, by odbył się dokładnie w momencie, gdy trwa ostatni etap rozmów rządu z kolejowymi spółkami.  

Pieniądze dla SNCB, odpowiedzialnej za przewozy, miałyby umożliwić zatrudnienie dodatkowych pracowników i podwyżki płac. Na belgijskiej kolei już dziś brakuje personelu, przez co rozkładowe kursy są odwoływane, gdy nie udaje się skompletować drużyny konduktorskiej. Z kolei niektórzy dyżurni ruchu, również z powodu braku zmienników, są zmuszeni brać dyżur po dyżurze, po kilkanaście godzin bez przerw. Związki zawodowe szacują, że już teraz SNCB powinna przyjąć do pracy nowe 4000 osób.

Tymczasem plan naprawczy dla kolei, któremu sprzeciwiają się związki zawodowe, oznacza... zwolnienie 2000 pracowników.

Zapisano w nim również zamykanie kas biletowych na mniejszych stacjach i skasowanie biletów ulgowych dla dużych rodzin. Związki zawodowe wskazują, że po raz kolejny belgijski rząd zamierza "naprawiać" usługi publiczne, tnąc wydatki na ich utrzymywanie.

- Warunki pracy na kolei od kilku lat tylko się pogarszają - podsumował Pierre Lejeune, przewodniczący kolejowego związku zawodowego CGSP Cheminots.

Na własnym przykładzie opowiadał o tym Yassine Belkabouss, mechanik pracujący na dworcu Bruxelles-Midi.

- Powinno nas tu pracować 22, gdyby wszystkie etaty były obsadzone. Ale pracuje trzynaście osób. To znaczy, że musimy pracować więcej, niż powinniśmy. Mamy więcej dyżurów w miesiącu, jesteśmy bardziej obciążeni. Nie możemy dostać urlopów - tłumaczył podczas pikiety rano 5 października. Razem z nim kilkadziesiąt osób przedstawiało pasażerom i mediom postulaty strajkujących.

Co na to wszystko rząd? Minister mobilności Georges Gilkinet przekonywał, że jest ze związkowcami w kontakcie i przyznał w komentarzach dla mediów, że wskazywane przez nich problemy z nieobsadzonymi miejscami pracy to słuszna diagnoza. Negocjacje ze spółkami kolejowymi powinny zakończyć się w pierwszej połowie miesiąca.