9 listopada po raz drugi w tym roku greckie związki zawodowe wezwały do strajku generalnego. Skutecznie: na ulice Aten wyszły dziesiątki tysięcy ludzi. Pochód przeszedł przez centrum miasta pod gmach parlamentu. Tego dnia nie pływały promy, w stolicy nie działał transport publiczny ani taksówki, przerwano pracę w wielu instytucjach publicznych i prywatnych firmach.

Centrale związkowe - od największej Generalnej Konfederacji Pracowników Greckich (GSEE) po komunistyczną federację PAME - zgodnie domagały się podwyżek, wskazując, że inflacja pochłania coraz większą część zarobków Greków i Greczynek, które i tak nie należą do wysokich. Dramatycznie wzrosły również koszty utrzymania, czynsze, rachunki za prąd. Co prawda prawicowy rząd Kyriakosa Mitsotakisa uruchomił program dopłat do rachunków, jednak, jak wskazują związkowcy, jest on tak skonstruowany, że w pierwszym rzędzie mogą z niego korzystać firmy. Tymczasem osoby prywatne również mają problem, by związać koniec z końcem.

- Inflacja dusi greckie gospodarstwa domowe, na rynku pracy panują warunki niczym w dżungli - podsumowała GSEE w wezwaniu do udziału w proteście.

Podobną myśl jeszcze dosadniej wyrażali demonstranci, niosący transparenty z hasłem "Nikt nie przeżyje za 500 euro".

Grecka płaca minimalna wynosi dziś 713 euro i jest jedną z najniższych w Europie, ale po odliczeniu podstawowych wydatków na mieszkanie czy prąd budżet rozporządzalny nie przekracza z reguły wskazanych 500. Zarabiających ustawowe minimum są w Grecji miliony. W sondażu grupy Ekteron przeprowadzonym tej jesieni 77 proc. odpowiadających Greczynek i Greków wskazało, że ma poważny problem z domknięciem domowego budżetu, gdy wzrosły wydatki na mieszkanie.



W sierpniu 2022 r. zakończył się okres nadzoru Unii Europejskiej nad gospodarką Grecji. Premier Kyriakos Mitsotakis obiecał wówczas społeczeństwu, że nadejdą lepsze czasy. Przed strajkiem, wzywając do spokoju, przekonywał, że płacę minimalną jego rząd podniesie w przyszłym roku. Tak samo wzrosnąć miałyby emerytury, które podczas kryzysu w Grecji kilkakrotnie obcięto zgodnie z zaleceniami międzynarodowych instytucji finansowych. W przyszłym roku prawicowy rząd spodziewa się ponad 5-procentowego wzrostu gospodarczego dzięki powrotowi turystów.

Mitsotakis przekonał mało kogo - demonstracje w Atenach 9 listopada należały do największych w ostatnim dziesięcioleciu. Ostatni raz podobne tłumy maszerowały ulicami greckiej stolicy w 2015 r., gdy Grecy powiedzieli "Nie" programowi oszczędnościowemu narzucanemu przez tzw. troikę. Rząd Syrizy ustąpił wówczas ostatecznie przed żądaniami Brukseli i program, choć w nieco złagodzonej postaci, wdrożył. 9 listopada demonstranci domagali się podwyżek tu i teraz, a nie w nieokreślonej przyszłości.