Konflikt między zarządem transportu miejskiego (Vilniaus viešasis transportas, VVT) w stolicy Litwy a związkiem zawodowym kierowców tlił się od ponad roku. Strajk wisiał w powietrzu już rok temu, jednak zarząd transportu miejskiego oddał sprawę do sądu, który musiał dopiero rozstrzygnąć, czy kierowcom w ogóle będzie wolno protestować w ten sposób. Następnie w październiku spółka zgodziła się na 10-procentowe podwyżki dla pracowników. Związek chce jednak, by VVT zgodził się również na podpisanie układu zbiorowego, w którym podwyżki zostałyby dodatkowo potwierdzone, a ponadto firma zobowiązałaby się, że warunki pracy w firmie na stałe zachowają obecne standardy i nie będą zmienione na niekorzyść pracowników.

Jako że negocjacje nie przyniosły rezultatów, w poniedziałek na ulice nie wyjechało 489 wileńskich autobusów.


VVT jest największą spółką organizującą przewozy dla mieszkańców Wilna, jej pracownicy jeżdżą na 76 liniach autobusowych i trolejbusowych z ogólnej liczby 101. Poza nią część linii obsługują firmy Kautra i Transrevis, których załogi nie strajkują. W proteście czynny udział zapowiadało 35% kierowców, w praktyce pracę przerwało ich jeszcze więcej. Wcześniej sąd nakazał związkowi zawodowemu zapewnić, że przynajmniej 50% połączeń autobusowych jednak zostanie zrealizowanych.

Z tego powodu już doszło do dodatkowego sporu między związkowcami a VVT - spółka zarzuciła strajkującym, że nie wywiązali się z obowiązku zorganizowania 50% kursów i zapowiedziała skargę do sądu. Lider związku zawodowego pracowników transportu Algirdas Markiavicius twierdzi, że to nie z winy pracowników kursów odbyło się za mało. W przekonaniu związkowców to firma nie była w stanie odpowiednio ułożyć grafiku.


Pierwsze rozmowy między stronami w poniedziałek nie dały efektu.

Robotnicy domagali się prowadzenia negocjacji jawnie, z użyciem transmisji na żywo.Zdaniem VVT to niemożliwe z powodu konieczności ochrony danych osobowych.

Mer Wilna, liberał Remigijus Šimašius, niedwuznacznie zasugerował, że nie popiera strajku. 5 grudnia podziękował wilnianom za to, jak poradzili sobie ze szczególną sytuacją oraz tym kierowcom, którzy nie protestowali.

Związek zawodowy zapowiada, że protest będzie kontynuowany do skutku.

- Pracownicy domagają się podstawowej rzeczy - podpisania z nimi układu zbiorowego pracy. Šimašius „umoralnia” kierowców, oferuje różne drobiazgi w zamiast za godność ludzi pracy. A może po prostu działać w cywilizowany sposób: wysłuchać racjonalnych żądań pracowników i zawrzeć je w kontrakcie? - skomentowała wydarzenia na Facebooku Jolanta Bielskiene, analityczka Instytutu Myśli Krytycznej DEMOS z Wilna.