Świadomi Wolni Obywatele są organizacją trzeciego sektora stawiającą sobie za cel promocję polskiej kultury oraz obronę wartości patriotycznych. Teoretycznie celem organizacji NGO nie jest zarabianie pieniędzy, jednak w praktyce fundacja wynajmuje nieruchomości, a lokal zarządzany przez fundację wydaje się małym, autorytarnym państewkiem, w którym rządzi prawo silniejszego. Jakub oraz jego synek doświadczyli samowoli władz fundacji. Mężczyzna został bezprawnie pozbawiony dostępu do mieszkania oraz skompromitowany przy użyciu mediów społecznościowych oraz nacjonalistycznej Telewizji Narodowej.

Przypadek Jakuba oraz jego siedmioletniego syna pokazuje, że w dobie kryzysu mieszkaniowego niemal każdy wynajmujący bez względu na fakt płacenia rachunków może z dnia na dzień stać się bezdomnym, pozbawionym dostępu do mieszkania i osobistego majątku.

Bierność i nieznajomość podstawowych zapisów prawa lokatorskiego, charakteryzująca większość funkcjonariuszy Policji w połączeniu z dramatyczną sytuacją na rynku mieszkaniowym, zmieniają nadużycia w społeczną normę. Dla nieuczciwych właścicieli nieruchomości łamanie prawa lokatorskiego jest niewielkim ryzykiem wliczonym w prowadzenie biznesu.

„Dobroczynność” w krzywym zwierciadle

Jakub jest z zawodu stoczniowcem. Jego dochody jak dotychczas pozwalały mu na wynajmowanie mieszkania na ul. Świętej Barbary w Gdańsku. Za wynajęcie nieruchomości co miesiąc regulował rachunek w wysokości 2,1 tys zł. Nadszedł jednak kryzys i wysokość czynszu za lokal wzrosła do 2900 zł.  Jakub szybko podjął decyzję o zmianie miejsca zamieszkania.

- Do propozycji Agnieszki Orlicz dotyczącej mieszkania przy ul. Słomianej 2 przekonała mnie bardzo konkurencyjna cena. Niestety w mieszkaniu utrzymywał się specyficzny zapach wskazujący na to, że były tam przetrzymywane zwierzęta. Nie pomogło wcześniejsze wietrzenie pomieszczenia i odkażanie go przy pomocy lamp ultrafioletowych. Postanowiłem więc, że sam przeprowadzę remont, nim wprowadzę się z synkiem. Dla mnie jako ojca to kluczowa kwestia. Mam nad sobą kuratora sądowego, który skrupulatnie sprawdza warunki mieszkania mojego siedmioletniego dziecka - tłumaczy mężczyzna.

Prace remontowe wymagały zerwania podłogi do gołego betonu, zagruntowania podłogi, odkażania ścian, naprawy wentylacji, a także gruntownego malowania. Ze ścian płatami odpadał cekol, a imponująca siatka pęknięć wymagała szpachlowania. Zgodnie z zapewnieniami Agnieszki Orlicz, umowa najmu miała zaczął obowiązywać dopiero od 10 września 2022 r., a zatem nie obejmowała okresu prowadzonych od 10 lipca prac remontowych. O dobrej woli najemcy miała zaświadczyć zapłacona już w lipcu kaucja za wynajem mieszkania.

- 10 lipca na konto pani Orlicz zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami wpłaciłem tysiąc złotych. Mieszkałem z dzieckiem u rodziców. W mieszkaniu na Słomianej trzymałem jedynie część rzeczy osobistych. Każdą wolną chwilę, której nie poświęcałem dziecku oraz pracy, przeznaczyłem na remont lokalu. Nawet po nocnej zmianie byłem do dyspozycji pani Orlicz, gdy mnie o to prosiła. Przez kilka miesięcy cierpliwie znosiłem brak potrzebnych mi farb - wylicza były lokator.

Nonszalancja gospodyni nieruchomości przy ul. Słomianej 2 w kwestii wywiązywania się z warunków umowy stoi w sprzeczności z jej późniejszą wypowiedzią dla portalu Trójmiasto.pl. W reportażu kobieta żali się, że Jakub nadużywał jej gościnności zamierzając dorobić się kosztem właścicieli mieszkania. Tymczasem to właśnie lokator poszedł jej na rękę, ponosząc większość kosztów renowacji mieszkania, którego jeszcze nie był użytkownikiem.

Mimo to relacje między stronami układały się poprawnie. Pierwszą czerwoną lampką okazał się brak spisanej umowy najmu pomimo kilku miesięcy użytkowania lokalu. Potrzebny dokument został naprędce sporządzony dopiero po jednej z awantur. Przedmiotem sporu był fakt przechowywania przez lokatora roweru na klatce schodowej budynku. Umowę sporządzono dopiero w poniedziałek, 5 września. Dokument datowano na 1 lipca ubiegłego roku.

- O spisanie formalnej umowy prosiłem od kilku miesięcy. Byłem w niekorzystnej dla siebie sytuacji. Właścicielka krzyczała i groziła, że zostanę natychmiast wyrzucony z zajmowanego mieszkania. Zdałem sobie sprawę z faktu, że starsza kobieta jest osobą niestabilną emocjonalnie. Nie mając umowy w rękach regularnie uiszczałem comiesięczny czynsz, a mimo to nie mogłem nawet udowodnić urzędnikowi kuratorium stabilności swojej sytuacji życiowej - żali się Jakub.

Każdy kolejny dzień obfitował w absurdalne sytuacje, których nie powstydziłby się sam Stanisław Bareja, szukający inspiracji na scenariusz kolejnej czarnej komedii. Po kolejnym sporze, tym razem dotyczącym kwestii suszenia prania, lokator dowiedział się nagle, że Agnieszka Orlicz jest prezeską fundacji Świadomi Wolni Obywatele. Natomiast on wraz z synem i pozostałymi mieszkańcami budynku są „podopiecznymi” organizacji, której zawdzięczają opiekę i dach nad głową.

W ramach wdzięczności petenci fundacji ratującej ich przed bezdomnością, mieszkańcy domu przy Słomianej 2 w Gdańsku byli zobowiązani do przestrzegania drobiazgowego regulaminu, a także (mniej formalnie), do posłuszeństwa prezesce organizacji.

- Dowiedziałem się o tym fakcie, gdy Agnieszka Orlicz pod moją nieobecność bezceremonialnie weszła do mojego pokoju i przeniosła tam suszące się na trzecim piętrze pranie. Nie miał dla niej znaczenia fakt, że nasze relacje reguluje obowiązująca umowa najmu okazjonalnego mieszkania - oznajmia poszkodowany.

Regulamin stowarzyszenia bardziej kojarzył się z aresztem lub noclegownią dla bezdomnych, niż z instytucją wynajmującą lokale za opłatą.

- Nie jestem ubezwłasnowolniony i nigdy nie podpisałem żadnego dokumentu, w którym jest chociaż słowo o „opiece”. Zaczynając wynajmować mieszkanie nie miałem pojęcia o tym, że w budynku mieści się siedziba jakiejś fundacji. Owszem, pod wskazanym adresem mieści się siedziba fundacji, ale nie sposób dociec, że prowadzi też wynajem pomieszczeń i lokali mieszkaniowych na górnych piętrach kamienicy - denerwuje się najemca.

Fundacja Wolni Świadomi Obywatele stawia sobie za cel m.in. rozwój świadomości obywatelskiej poprzez budzenie wrażliwości na los jednostki w społeczeństwie, troskę o godność obywateli państwa Polskiego oraz dobre imię Polski czy promocję i ochronę polskiej kultury. W myśl swojego statutu fundacja chce również pomagać wykluczonym i promować polskie obyczaje i wzorce zachowań.

Śmierć Wrogom Ojczyzny

O ideologicznym profilu Stowarzyszenia w dużej mierze zadecydował były prezes Andrzej Kania. Slogan „Śmierć Wrogom Ojczyzny” ma swoje korzenie w historii nacjonalistycznego odłamu ruchu oporu podczas II Wojny Światowej, a także Żołnierzy Wyklętych. Jego autorstwo przypisuje się Brygadzie Świętokrzyskiej, oddziałowi zbrojnemu Narodowych Sił Zbrojnych, który nie podporządkował się rozkazowi o scaleniu z AK. W świetle meldunków Armii Krajowej, na członkach Brygady ciążyły oskarżenia o kolaborację i regularne kontakty z Gestapo. Ideologia Brygady była zbieżna z przedwojennymi hasłami faszyzującego ONR. Logotyp Świadomych Wolnych Obywateli nawiązuje wprost do tradycji polskich ultranacjonalistów. Napis wykonano z zachowaniem identycznego stylu graficznego, a sama nazwa fundacji jest po prostu rozwinięciem skrótu ŚWO.

Narodowy radykalizm Andrzeja Kani przyczynił się do jego konfliktów z prawem. Organy ścigania zaczęły interesować się krewkim nacjonalistą po serii gróźb karalnych (m.in. życzenia śmierci) skierowanych pod adresem prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego.

 Nagła emigracja Kani do Szwecji mogła mieć również związek z jego udziałem w cyklicznym happeningu organizowanym przez rzeźbiarza Bartłomieja Kurzeję. W roku 2017 artystę skazano na karę, pod postacią prac społecznych za podżeganie do nienawiści. Kukłę „BrzydUli” topiono w ramach akcji tzw. Antysemitingu. Organizatorzy nawet nie kryli się z tym, że chodziło im o akcję antysemicką. Na nagraniu video z roku 2017 dostępnym w dalszym ciągu na serwisie CDA.pl można rozpoznać właśnie byłego prezesa fundacji, bawiącego się w towarzystwie antysemitów i zwolenników skrajnej prawicy. Przyszłego prezesa można było spotkać m.in. w gronie pewnego graficiarza z gdańskiego Nowego Portu, poszukiwanego i zatrzymanego za propagowanie ustroju faszystowskiego. Kania brał również udział w organizowanym w Gdańsku marszu nacjonalistów, gdzie maszerował razem z członkami stricte faszystowskiej organizacji o nazwie Szturmowcy.  Niefunkcjonujący już kanał w serwisie youtube, na którym Kania posługiwał się hasłem Świadomi Wolni Obywatele, zdjęto za propagowanie nienawiści. Samo hasło stało się w przyszłości nazwą fundacji, którą Andrzej Kania założył wraz z Agnieszką Orlicz już po swoim powrocie do Polski.
 
Wróćmy jednak do historii lokatorów ze Słomianej 2.

Ostateczną kartą przetargową w rękach Fundacji okazał się system naliczania należności za energię elektryczną.Teoretycznie był bardzo prosty: zapisy umowy jasno precyzowały, że w tysiącu złotych comiesięcznie płaconych przez najemcę w ramach wywiązania się z jego części umowy, mieszczą się opłaty eksploatacyjne za lokal, bieżącą wodę, wywóz śmieci i dostawę prądu. Tytułem opłaty miał być udział w kosztach wspólnych. Jak zapewniała sama Agnieszka Orlicz, pobieranie osobnych opłat za wywóz śmieci, dostawę prądu i gazu są niezgodne ze statutem Świadomych Wolnych Obywateli. W praktyce to właśnie rozliczanie kosztów wspólnych stało się poręczną pałką na zbyt dociekliwego lokatora.

- Nie miałem świadomości, że kobieta utrzymuje własny licznik do rozliczania opłat. Nigdy nawet nie wyjaśniła mi, w jaki sposób nalicza koszta wspólne - precyzuje Jakub.

Bezdomność pod choinkę

We wrześniu ubiegłego roku do kamienicy wprowadził się kolejny lokator. Wcześniej skromny lokal zajmowała ukraińska rodzina, składająca się z pani Ludmiły - kobiety w wieku około czterdziestu siedmiu lat, jej córki oraz jej dzieci. Teraz dołączyć miał mąż młodszej z kobiet. Ten fakt mógł wpłynąć na większe zużycie prądu. Wiadomo przecież, że nowy lokator będzie korzystał z łazienki, używał czajnika oraz przygotowywał posiłki.

 Goście zza wschodniej granicy szybko wyprowadzili się z zajmowanego lokalu po tym, jak zażądano od nich zawarcia umowy najmu na następujących warunkach: mieli płacić tysiąc złotych od jednej dorosłej osoby i dodatkowo 500 zł za możliwość korzystania z kuchni. Cała rodzina wnosiłaby zatem do kasy organizacji dochód w wysokości 3500 zł.

- Ukraińcy wypomnieli Agnieszce Orlicz fakt pobierania państwowego dofinansowania na pomoc dla uchodźców wojennych. Byłem świadkiem rozmowy i sam słyszałem, że kobieta przyznała się przed podopiecznymi fundacji do wzięcia państwowej dotacji - tłumaczy były mieszkaniec kamienicy.

O ile jednak prezeska fundacji musiała się jakoś liczyć z osobami mogącymi udokumentować swoje prawo pobytu na terenie posesji jakąś spisaną umową, o tyle wobec innych lokatorów mogła stosować jawną przemoc. Przykładem mogą być jej relacje z Michałem - starszym człowiekiem, którego fundacja z dnia na dzień wyrzuciło na bruk z 2,5-metrowego pokoiku, przylegającego do pomieszczenia na poddaszu, w którym trzymano psy.

- Pewnego dnia pan Michał zwierzył mi się, że pani Orlicz od dłuższego czasu planuje mnie eksmitować i to pomimo płaconych regularnie rachunków. W końcu wyremontowałem jej pokój, który teraz mógłby zostać korzystniej wynajęty kolejnym zainteresowanym - zdradza były lokator.

Z rozmowy z Jakubem wynika, że prezeska fundacji potrafiła traktować starszego człowieka gorzej, niż psy przetrzymywane w jednym z pokojów kamienicy. Wulgarne wrzaski i wyzwiska przy świadkach były na porządku dziennym. Starszy człowiek wielokrotnie słyszał bezceremonialne zapewnienia, że kobieta „wyp… go natychmiast z zajmowanego mieszkania.” W grudniu, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, Agnieszka Orlicz wprowadziła w życie swoje groźby.

- Spotkałem go później w tramwaju kursującym między Wrzeszczem a Śródmieściem. Był bezdomnym, nocującym na dworcu - wspomina Jakub.  Dla samotnego ojca spotkanie w cztery oczy z bezdomnym, byłym podopiecznym Stowarzyszenia Świadomi Wolni Obywatele było jak ostrzegawcza, czerwona flara.

- Gdy wprowadzałem się na ulicę Słomianą, musiałem przez kilka miesięcy dopraszać się o pisemną umowę najmu. Pierwotnie planowano, że będę zajmował lokal bez umowy. Teraz jestem przekonany, że gdybym wtedy nie otrzymał do rąk własnych stosownego dokumentu, to władze fundacji zrobiłyby ze mną to samo, co z Michałem - przekonuje poszkodowany.

Umowa w państwie z kartonu

Zdaniem Jakuba szybkość, z jaką potoczyły się późniejsze wypadki potwierdzała słowa starszego, wpędzonego w bezdomność człowieka.

- 11 lutego bieżącego roku Agnieszka Orlicz wezwała mnie na rozmowę. Machając mi przed oczyma rachunkiem za energię, żądała natychmiastowego uregulowania rachunku za prąd w wysokości 800 zł. Kategorycznie odmówiłem, zwłaszcza, że nie mogłem nawet przeczytać pisma. Właścicielka zarzuciła mi wówczas kradzież prądu i nielegalne dogrzewanie się przy pomocy elektrycznego piecyka - wspomina lokator.

Zarzuty nie zostały w żaden sposób udokumentowane. Rachunek niebędący szczegółowym wydrukiem z licznika  odzwierciedlał zużycie prądu w ramach kosztów wspólnych, a więc łączną konsumpcję energii zużytej przez wszystkie mieszkania, biura i pracownie w budynku. Sposób użytkowania części pomieszczeń był daleki od powszechnych wyobrażeń o rozsądnym gospodarowaniu. W lokalu opuszczonym przez jedną z ukraińskich lokatorek przetrzymywano stada kotów. W pomieszczeniu przez okrągłą dobę paliło się światło. Pokój ogrzewano elektrycznym grzejnikiem. Puste pomieszczenie przez długi czas wynajmowano różnym osobom.

- Jak ci się nie podoba, to natychmiast wypieprzaj - zakończyła rozmowę kobieta, wymachując dokumentem.

Od tej chwili konflikt zaczął się już tylko zaogniać. Postawiony pod ścianą lokator uznał, że ma do czynienia z jawną próbą wyłudzenia pieniędzy pod groźbą szantażu. Jego następnym krokiem była propozycja spisania dokumentu wypowiedzenia umowy najmu z trzydziestodniowym wyprzedzeniem, na co nie chciała się zgodzić prezeska fundacji. Spisana umowa działała bez zarzutu w sytuacjach, gdy było to na rękę Świadomym Wolnym Obywatelom. W innym wypadku dokument był mniej warty niż papier, na którym go spisano.

12 lutego br. lokator, wracając wieczorem do mieszkania zastał wyłączony prąd i odłączone centralne ogrzewanie. Zaledwie dwa dni wcześniej, 10 lutego, uregulował zobowiązania czynszowe za cały nadchodzący miesiąc, ale ten fakt nie miał dla fundacji żadnego znaczenia. W wyziębionych pomieszczeniach temperatura dochodziła do kilku stopni Celsjusza.

- Na początku nie podejrzewałem prezeski stowarzyszenia o celowe, złośliwe działanie. Byłem przekonany, że to zwykła awaria. Mimo to postanowiliśmy zanocować w zimnym pomieszczeniu. Rano odprowadziłem syna do szkoły, a sam poszedłem do pracy na drugą zmianę. Korespondencja esemesowa z panią Agnieszką Orlicz nie rozwiała moich obaw. Właścicielka stwierdziła tylko, że być może nastąpiła awaria. Jej zdaniem kaloryfery były ciepłe, a całą winę ponosiłem ja, zastawiając grzejnik - relacjonuje były najemca.

Wieczorem na numer telefonu mężczyzny przyszła wiadomość MMS zawierająca umowę wypowiedzenia najmu oraz wezwanie do niezwłocznego uregulowania faktury opiewającej na 1823 zł w nieprzekraczalnym terminie do 15 lutego, a także spłaty zobowiązania w wysokości 1610 zł tytułem dopłaty do zużytej energii elektrycznej. Pieniądze miały znaleźć się na koncie fundacji 10 marca.
Umowa o najem okazjonalny, podpisana na czas określony – od 1 sierpnia 2022 do 30 czerwca 2023 r. wciąż obowiązywała. Wypowiedzenie trwa miesiąc ze skutkiem na koniec miesiąca kalendarzowego. Tymczasem lokator nie mógł dostać się do lokalu z winy wynajmującego.

W poniedziałek, 14 lutego zagroziłem pani Orlicz, że oskarżę ją o oszustwo. W świetle przysługujących mi praw, właścicielka powinna zapłacić określoną karę za każdy dzień odmawiania mi dostępu do mieszkania. Chciałem wejść do wynajmowanego pokoju i zabrać lekarstwa mojego synka. Późnym wieczorem o godzinie 22.25 stwierdziłem, że zamek w drzwiach wejściowych do klatki schodowej kamienicy został wymieniony, a ja nie mogę otworzyć drzwi do wynajmowanego mieszkania - relacjonuje były mieszkaniec domu przy Słomianej.

Równi i równiejsi

 Nie mogąc dostać się do wynajmowanego pokoju Jakub wezwał policyjny patrol. Miał wszelkie podstawy, by uważać, że działanie Agnieszki Orlicz nie było eksmisją zgodną z duchem i literą polskiego prawa, tylko przestępstwem zaboru mienia i spełnieniem wcześniejszych gróźb.

Mimo to wezwani policjanci byli bardziej przejęci samopoczuciem właścicielki domu, niż losem samotnego ojca próbującego odzyskać rzeczy małego dziecka.

- Ta pani nie życzy sobie, byśmy wpuścili pana do lokalu- usłyszał Jakub, próbując wyjaśnić funkcjonariuszom, że musi odzyskać dostęp do zostawionych w lokalu pieniędzy, dokumentów i rzeczy osobistych.

Dla policjantów konflikt między prezeską Świadomych Wolnych Obywateli a oszukanym lokatorem był po prostu jeszcze jedną sprawą prywatną, w którą nie mieli ochoty się mieszać, czymś w rodzaju wezwania do uspokojenia domowej kłótni. Nie miała tu znaczenia wciąż obowiązująca umowa.

- Widziałem, że ona przebywa w kamienicy. Nie odbierała i nie chciała odbierać telefonów, chociaż dzwoniłem kilkukrotnie. Nie wpuściła mnie również do mieszkania, co potwierdza policyjna notatka sporządzona w trakcie całego zdarzenia. Od tamtej pory praktycznie nie mogę wejść do mieszkania - wylicza lokator.

Policjanci nawet nie poinformowali lokatora o przysługujących mu prawach, ograniczając się do sporządzenia notatki z zajścia i nakazania stronom opisania całego wydarzenia na komisariacie.

- Następnego dnia podjąłem próbę wyprowadzki. Wynajęty bus od godziny siódmej rano czekał przed kamienicą. Niestety na miejscu dowiedziałem się, że pani Agnieszka zakazała pozostałym lokatorom otwierania mi drzwi - wspomina Jakub.

Jedna z Ukrainek mieszkająca w kamienicy wraz dziećmi miała usłyszeć, że jeśli ona lub jej dziecko wpuszczą poszkodowanego lokatora do kamienicy, to zostaną równie brutalnie potraktowani.

Zawołany na miejsce patrol policyjny po raz kolejny odmówił wprowadzenia lokatora do  mieszkania i nikogo nie wzruszało to, że Jakub nie mógł zabrać z wynajmowanego pokoju ubrań dziecka, ani egzemplarza umowy najmu. Jednak tym razem lokator był zdesperowany i postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Zagroził wyważeniem drzwi. Groźba podziałała, bo prezeska fundacji zaczęła nagle odbierać telefony.

- Jestem przekonany o tym, że policjanci nie informowali mnie w kwestii przysługujących mi praw - żali się poszkodowany.

Zdaniem Marcina Grudzińskiego, prawnika na co dzień współpracującego z Kancelarią Sprawiedliwości Społecznej, postępowanie funkcjonariuszy może wynikać z różnych powodów: braku znajomości przepisów, nieobiektywnego nastawienia do którejś ze stron konfliktu, niedysponowania pełną informacją o zdarzeniu, pośpiechem, etc.

- W przypadku stwierdzenia nieprawidłowości w działaniu funkcjonariuszy Policji należy złożyć skargę do przełożonych, a w wypadkach nadużycia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków na szkodę lokatora - zawiadomić prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa z art. 231 Kodeksu karnego - poucza prawnik.

Prawo lokatora do przebywania w wynajętym mieszkaniu oraz spokojnego pakowania swoich rzeczy potwierdził później dzielnicowy dzielnicy Śródmieście oraz przedstawiciel prasowy gdańskiej policji. Wedle jego słów poszkodowany lokator miałby nawet prawo do wymiany zamków i wejścia do zajmowanego lokalu wbrew woli udostępniającej lokal. W świetle prawa nie byłoby to włamanie, a jedynie przywrócenie stanu posiadania.

Podobnego zdania jest Marcin Grudziński.

- Pan Jakub jako lokator (najemca lokalu na podstawie umowy najmu okazjonalnego jest lokatorem w rozumieniu przepisów prawa), miał prawo korzystania z lokalu do czasu zgodnego z prawem rozwiązania umowy najmu okazjonalnego. Z kolei jako posiadacz lokalu i posiadacz rzeczy znajdujących się w lokalu, miał prawo przywrócić posiadanie na zasadach określonych w art. 343 Kodeksu cywilnego - informuje prawnik.

Bóg, Honor i lewe dochody

Agnieszka Orlicz przyjechała z redaktorem Pomorskiej Telewizji Narodowej. Redaktor telewizji, znany w Trójmieście nacjonalista o pseudonimie Czerwony Korsarz zaczął filmować lokatora, chociaż ten wyraźnie stwierdził, że nie życzy sobie udziału w reportażu. Nie zważając na protesty, Telewizja podała do publicznej wiadomości pełne personalia poszkodowanego, nie zapominając o tak wrażliwych danych, jak dokładne miejsce pracy Jakuba.

- Wylała się na mnie fala hejtu. Musiałem odbierać telefony w pracy, w których ludzie wprost oskarżali mnie o złodziejstwo, pytali, co teraz zrobię. Chcieli znać szczegóły mojej eksmisji - opowiada bohater "reportażu" Czerwonego Korsarza.

Niechciana popularność szybko dała o sobie znać. W pracy Jakuba kierownictwo firmy przeprowadziło rozmowę z brygadzistami i bezpośrednimi przełożonymi poszkodowanego lokatora. Osobisty dramat gdańszczanina stał się nagle sprawą publiczną, wpływającą na społeczny obraz firmy, w której jest zatrudniony. - Dziennikarz z Pomorskiej Telewizji Narodowej przeprowadził z Agnieszką Orlicz jedynie dwa, krótkie wywiady. Wiedział, że ta ma słabe argumenty, więc szybko zaniechał dalszego filmowania - ocenia Jakub.

W materiale Pomorskiej Telewizji Narodowej Jakub jawi się jako zarabiający mnóstwo pieniędzy drobny cwaniak, celowo uchylający się od spłaty rachunków. Od pierwszych słów relacji dziennikarskiej narrator stara się wywołać panikę moralną.  Oskarżenie „dogrzewał się grzejnikiem” pada z taką mocą, jakby chodziło o morderstwo popełnione z niskich pobudek. Z filmu postronny obserwator może wysnuć wniosek, że powodem policyjnej interwencji było właśnie ….. dogrzewanie się przez lokatora grzejnikiem i to pomimo zainstalowania centralnego ogrzewania.

Pomorska Telewizja Narodowa nie wspomina za to, że fundacja nie niesie żadnej bezinteresownej pomocy osobom w trudnej sytuacji. Jest zgoła inaczej.

W świetle śledztwa dziennikarskiego, przeprowadzonego przez dziennikarkę portalu Trójmiasto.pl Stowarzyszenie straszące wszystkich swoich „podopiecznych” natychmiastową eksmisją samo od ponad dwóch lat ma problemy z respektowaniem wyroku sądu. Kamienica przy ul. Słomianej 2 została udostępniona fundacji przez miasto na podstawie umowy najmu. Od czerwca 2021 r. Świadomi Wolni Obywatele mieli prowadzić w budynku działalność statutową, a w jej ramach - prowadzić działalność wystawienniczą, edukacyjną i szkoleniową. Nie było mowy o wynajmowaniu pomieszczeń. 

- Z uwagi na prowadzenie w nieruchomości działalności wykraczającej poza umówiony zakres bez zgody właściciela, w dniu 3 stycznia 2022 r. umowa najmu została wypowiedziana w trybie natychmiastowym - mówi Jędrzej Sieliwończyk z Urzędu Miasta Gdańska portalowi trojmiasto.pl. - Ponownie do opuszczenia i wydania lokalu Fundacja wezwana została pismem z dnia 1 marca 2022 r. W związku z brakiem reakcji ze strony przedstawicieli fundacji i zwłoką w wydaniu lokalu, sprawa skierowana została na drogę sądową, postępowanie o eksmisję jest w toku.

Lipiec, sierpień i wrzesień to najlepsze miesiące do wynajmowania pokoi w oparciu o najem krótkoterminowy. „Podopieczni” Stowarzyszenia na wyraźne polecenie prezeski fundacji sprzątają i za darmo wykonują inne prace typowe dla obsługi hotelowej. Stowarzyszenie spieszy się, by zakwaterować pensjonariuszy z większym kapitałem, niż chude portfele uchodźców wojennych i dotychczasowych lokatorów.

Dopiero po negocjacjach z udziałem redaktorów Trójmiasta.pl poszkodowanemu udało się wejść na chwilę do swojego mieszkania, by zabrać najniezbędniejsze przedmioty osobiste. Na spakowanie się lokator dostał tylko godzinę. Powodem miała być rozprawa sądowa tocząca się z udziałem przedstawicielki władz Stowarzyszenia.

- Proszę stosować się do ustaleń, ma pan dokładnie tyle czasu, ile panu dano - uciął nadzorujący sprawę funkcjonariusz.

- Powodem obecności policji nie było przecież moje zachowanie, czy zakłócanie spokoju innym lokatorom. Ja po prostu chciałem się wyprowadzić i to za wiedzą pani Orlicz. Byłem przygotowany do wyprowadzki. Opłacając busa wynajętego na godziny musiałem uwzględnić w kosztach upór prezeski fundacji - tłumaczy mężczyzna wzywający patrol.

Na ul. Słomianą Agnieszka Orlicz przyjechała w asyście zaprzyjaźnionego dziennikarza. Negocjacje dotyczące wpuszczenia lokatora do mieszkania trwały ponad godzinę. Jednocześnie kobieta utrzymywała, że nie ma wystarczająco dużo czasu, by przyjechać na miejsce i otworzyć drzwi.

- Na zarządczynię kamienicy postanowiłem poczekać do godziny szesnastej. Okazało się, że pani Orlicz zamiast jechać na mającą się odbyć rozprawę sądową, woli udzielać wywiadów Pomorskiej Telewizji Narodowej. Przez pół godziny kręciła się po okolicy, uniemożliwiając mi pakowanie. Jestem przekonany, że zarządzająca domem liczyła na to, że pod moją nieobecność będzie miała czas na swobodne wejście do mojego pokoju i przywłaszczenie sobie większej ilości rzeczy - rozkłada ręce Jakub.

Były mieszkaniec domu przy Słomianej 2 szybko stwierdził brak dwustu pięćdziesięciu złotych przechowywanych dotąd w dziecięcej skarbonce.  

- Nie wtajemniczałem mojego synka w całą sytuację. Cały czas mówię mu, że wkrótce zmienimy mieszkanie na lepsze. Organizuję swojemu dziecku wolny czas. Chodzimy do klubu modelarskiego i gramy w piłkę. Niedługo wyprawiam mu urodziny, z atrakcjami, z pokazem makiet kolejowych. Moje spory z władzami Stowarzyszenia nie odbiły się negatywnie na emocjach dziecka. Synek przebywa obecnie u dziadków. Prosił mnie tylko, bym nie zapomniał wziąć jego misia ze starego mieszkania na Słomianej. Pytał się mnie, dlaczego nie możemy wrócić do domu. Powiedziałem mu, że poszukamy nowego mieszkania, gdzie będzie miał w końcu do dyspozycji swój pokój, w którym na regałach będą stały wszystkie maskotki i zabawki, wszystko, czego na Słomianej nie byłem w stanie mu zapewnić w małym pokoiku - mówi ojciec pierwszoklasisty.

Grając na zwłokę

Przedstawiciele Policji nie ustawali w swoich apelach o „niewywoływanie afer”. Niestety każda godzina i dzień zwłoki w egzekwowaniu prawa lokatorskiego działała na niekorzyść lokatora. Następne prośby skierowane do właścicielki mieszkania skutkowały albo odmową wejścia mężczyzny do lokalu, albo limitowaniu czasu dostępu w taki sposób, by podany termin był jak najbardziej uciążliwy dla zatrudnionego na różnych zmianach pracownika.

Jakub szybko usłyszał od policji, że jeśli będzie nadal zajmował funkcjonariuszy swoją sprawą, to zostanie ukarany za bezprawne wzywanie patroli. Dyspozytorzy lokalnego komisariatu nie mieli jednak takich obiekcji wobec wezwań dokonywanych przez właścicielkę kamienicy i to pomimo faktu, że lokator nie przebywał już w kamienicy i w niczym nie był jej w stanie zagrozić. Podczas takiej interwencji właścicielka mieszkania bezceremonialnie i w obecności policjantów weszła do pokoju Jakuba.

- Na szczęście nie było mnie już wówczas pod wskazanym adresem. Jednak gdybym tam jeszcze przebywał, to moje dziecko byłoby w szoku. Jestem przekonany, że wtedy kurator zabrałby mi dziecko orzekając, że niepełnoletni przebywa w warunkach i w sytuacji zagrażających jego bezpieczeństwu. Nikogo nie obchodziłoby wówczas, że to Agnieszka Orlicz sama w dużym stopniu stwarzała takie warunki - mówi oszukany najemca.

Bezskuteczne okazały się również prośby o zwrot pieniędzy zapłaconych wcześniej z góry za wynajem mieszkania na Słomianej.

- Pani Orlicz włożyła dużo energii, czasu i osobistych kontaktów, by w jak największym stopniu mi zaszkodzić. Motywem są duże problemy finansowe Świadomych Wolnych Obywateli, którzy najwyraźniej nie wiedzą, jak pozyskać legalnie fundusze na cele statutowe Pokój, który wyremontowałem i pozostawiłem w lepszym stanie, niż kiedy się wprowadzałem, był dla niej finansową gratką. Od komentujących pod artykułem zamieszczonym w serwisie Trójmiasto.pl dowiedziałem się, że moja sprawa jest czubkiem góry lodowej. Prezeska fundacji miga się od odpowiedzialności od lat nie odbierając telefonów. Agnieszka Orlicz ma po prostu taki styl traktowania współpracowników - podsumowuje Jakub.

Co dalej z lokatorami na Słomianej 2?

Przypuszczenia Jakuba okazały się nie pozbawione podstaw. Nie minęło kilka dni, a nowy najemca rozgościł się w opróżnionym mieszkaniu. Do swojej dyspozycji dostał nawet pozostawione przez Jakuba rzeczy. Szefowa fundacji liczyła na to, że poprzedni mieszkaniec przestraszy się gróźb mundurowych, jednak tym razem determinacja wzięła górę nad lękiem czy poczuciem bezsilności.  Korzystając z pomocy zaprzyjaźnionej sąsiadki Jakub wszedł do swojego dawnego mieszkania i zastał tam intruza leżącego na kanapie, której nie zdążył przetransportować podczas przymusowej wyprowadzki. Nowy lokator przyznał, że Agnieszka Orlicz wynajęła mu ten lokal po atrakcyjnej, jak na centrum Gdańska, cenie. Na szczęście dla Jakuba nowy mieszkaniec nie chciał angażować się w spór między fundacją a oszukanym lokatorem. Oznaczało to przynajmniej tyle, że nie będzie przeszkadzał w zabraniu należących do Jakuba przedmiotów pozostających pod „opieką” Świadomych Wolnych Obywateli.

Tego samego nie można powiedzieć o Agnieszce Orlicz, która wpadła w furię. Należące do byłego lokatora mienie wylądowało przy drzwiach wejściowych kamienicy.

  Organizowana naprędce wyprowadzka donikąd musiała zostać przeprowadzona w całości na koszt poszkodowanego. Pozostali mieszkańcy kamienicy przy ul. Słomianej 2, w tym rodziny z małymi dziećmi nadal pozostają na łasce fundacji i często nie mają środków finansowych na  zmianę adresu, ani innego miejsca, do którego mogliby się udać. Konflikt między doprowadzonym do ostateczności lokatorem a stosującą praktyki czyścicieli kamienic fundacją Świadomi Wolni Obywatele, wkrótce znajdzie swój finał w sądzie. 

Do tej pory jego przebieg wskazuje na to, że prawo lokatorskie chroni w Polsce głównie właścicieli. Instytucje państwowe stają po ich stronie nawet mimo jaskrawych przykładów świadczących o łamaniu prawa i norm społecznych. Korzystający na kryzysie mieszkaniowym deweloperzy oraz właściciele nieruchomości zarzucają lokatorom roszczeniowość, ignorowanie potrzeb innych, czy nieposzanowanie własności prywatnej. Jednak swój majątek oraz pozycję społeczną zawdzięczają takim właśnie cechom. Lekarstwem na ten stan rzeczy jest organizowanie się i konsekwentne dochodzenie swoich praw.

Agnieszka Orlicz zamieściła swoje oświadczenie w sprawie na profilu Świadomych Wolnych Obywateli na Facebooku.