Dyrektywa o pracownikach platformowych została przyjęta na początku tygodnia, po kilku latach walki, jaką lewicowi eurodeputowani toczyli przeciwko lobbystom biznesu, międzynarodowych korporacji.

Platformy oferujące przejazdy taksówką, dowóz jedzenia, ale również szybkie usługi tłumaczeniowe czy biurowe do końca twierdziły, że jest to cios w rozwój przedsiębiorczości. Nic dziwnego - ich model zarobkowania polegał na tym, by traktować dostawców czy kierowców jako niezależnych samozatrudnionych, za których firma nie jest odpowiedzialna.

- Lobbyści mogą wchodzić i wychodzić z Parlamentu Europejskiego. Mają identyfikatory niewiele różniące się od tych, jakimi posługują się europosłowie. Przychodzą i dokładnie wiedzą, co się dzieje w środku. Mają wiele sposobów wpływania na proces legislacyjny na korzyść biznesu - opowiadała nam Leila Chaibi, europosłanka Nieuległej Francji, która walczyła o dyrektywę, a także o to, by Bruksela usłyszała głos samych pracowników platformowych i ich zrzeszeń.

Niewiele brakowało, a dyrektywa przepadłaby w ostatniej chwili. - Naszym największym sojusznikiem wśród państw UE była Hiszpania, natomiast Francja w istocie powtarzała argumenty platform - mówi Leila Chaibi. Inicjatorom dyrektywy udało się w głosowaniu ostatniej szansy zdobyć poparcie wymaganej liczby państw dla projektu. Jednym z krajów, które poparły dyrektywę, była Estonia, gdzie jest zarejestrowana platforma Bolt. - Bolt powiedział estońskiemu rządowi: jedziemy do Wielkiej Brytanii, jeśli zgodzicie się na dyrektywę - wspomina europosłanka. A jednak Tallinn poparł tym razem pracowników, nie największy biznes. Dyrektywa w ostatecznym rozrachunku zyskała nawet poparcie części europejskiej prawicy, która dostrzegła, że model biznesowy platform polega na nieuczciwej konkurencji - gdy inne firmy opłacają składki społeczne za swoich pracowników, wielkie platformy udają, że sprawa ich nie dotyczy.

Obejrzyj lub przeczytaj dłuższy wywiad z Leilą Chaibi w języku angielskim na stronie naszych partnerów z Cross-Border Talks

Co dokładnie zmienia się dla pracowników?

Dyrektywa ustanawia kryteria, które mają decydować o tym, czy dana osoba prowadzi drobną samodzielną działalność gospodarczą, czy też jest w rzeczywistości pracownikiem najemnym, który wykonuje polecenia przełożonych (czy działa według wskazań algorytmu), jest wynagradzany według określonego systemu i może zostać usunięty z platformy.

Nie ma zatem mowy o samozatrudnieniu, gdy

- limity wynagrodzenia są narzucane przez platformę,

- praca jest nadzorowana, również zdalnie i elektronicznie,

- przydzielanie zadań jest kontrolowane,

- nie ma pełnej swobody wyboru godzin i warunków pracy,

- istnieją reguły dotyczące postępowania i wyglądu osoby wykonującej pracę, nie ma pełnej swobody przy jej organizowaniu.

Jeśli zostaną spełnione dwa z powyższych kryteriów, zaistnieje domniemanie zatrudnienia. To jednak pojęcie, które poszczególne państwa UE będą musiały dopiero dookreślić w swoim ustawodawstwie.

Nie wiadomo jeszcze, jak dokładnie polscy kierowcy czy dostawcy będą mogli domagać się uznania za pracowników, którym przysługują wszystkie kodeksowe prawa. Ani jakie sankcje miałyby spotkać platformy, które będą udawały, że nic się nie stało. Wiadomo, że pracę platformową w Polsce często wykonują cudzoziemcy, którzy nie znają języka polskiego, nie orientują się w polskich przepisach, a nawet godzą się na pracę na czarno, by szybko zarobić pieniądze.

Dyrektywa zobowiązuje również platformy do informowania pracowników, w jaki sposób funkcjonują algorytmy, które np. przydzielają zadania lub wyliczają dokładną wysokość wynagrodzenia za konkretne zlecenie. Wreszcie dyrektywa przewiduje ograniczenie przetwarzania danych o pracownikach, ich prywatnych rozmowach i zachowaniu, by zapobiegać rasizmowi i dyskryminacji w miejscu pracy oraz utrudniać zwalczanie związków zawodowych i samoorganizacji pracowników.