Kilka tysięcy osób ruszyło na siedzibę brazylijskiego parlamentu w stolicy kraju. Doszło do starć ze strażą porządkową na miejscu. Zwolennicy Bolsonaro wbiegli na dach budynku, wybijali okna, wdarli się również do budynku Sądu Najwyższego. Na innych zdjęciach i filmach opublikowanych w mediach społecznościowych widać ich we wnętrzu siedziby prezydenckiej administracji - Palácio do Planalto, gdzie biegają po korytarzach i wandalizują wnętrza.

Zwolennicy Bolsonaro przełamali ustawione wokół budynków rządowych barierki. Straż porządkowa próbowała powstrzymać ich, rozpylając gaz łzawiący. Ostatecznie jednak nie zatrzymała napastników, którzy wkroczyli do budynku.

W ubiegłym roku zwolennicy Donalda Trumpa zaatakowali amerykański Kapitol, nie mogąc pogodzić się z porażką swojego faworyta w wyborach prezydenckich. Analogie z wydarzeniami w Brazylii same się nasuwają. Skrajny prawicowiec Jair Bolsonaro w październiku o włos przegrał wybory prezydenckie. 1 stycznia na urząd głowy państwa został zaprzysiężony Lula da Silva, słynny przywódca Partii Pracujących, prezydent, który wyprowadził z biedy miliony Brazylijczyków. Jego inaugurację na ulicach świętowały setki tysięcy Brazyliczyków z klasy robotniczej i ludowej. To oni głosowali na Lulę i wiązali z jego rządami nadzieje na poprawę swojego losu. Sam Bolsonaro opuścił Brazylię i odleciał na Florydę.

Zwolennicy skrajnej prawicy nie mogli pogodzić się z klęską swojego faworyta. Uliczne protesty wyborców Bolsonaro trwały kilka tygodni po ogłoszeniu wyników głosowania. Krótko przed Bożym Narodzeniem brazylilijska policja zatrzymała prawicowego ekstremistę, który miał przyznać się do planowania zamachu bombowego na lotnisku w Brasilii. Wszystko po to, by w kraju nastąpił chaos, który skłoni wojsko do przeprowadzenia puczu.

Z kolei 13 grudnia skrajni prawicowcy podpalali na ulicach Brasilii samochody i autobusy, a następnie próbowali zaatakować komendę główną policji. Sama inauguracja Luli odbywała się przy zastosowaniu nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa.

Gdy zwolennicy lewicowego prezydenta świętowali początek jego trzeciej kadencji, na ulicach nadal obozowali wyborcy skrajnej prawicy. Policja nie rozpędziła tego zgromadzenia, ograniczyła się jedynie do zamontowania barierek wokół budynków rządowych. Te, jak widać, powstrzymały fanów Bolsonaro tylko na chwilę. Według niektórych doniesień część policjantów sympatyzuje zresztą z prawicą na tyle poważnie, by ostentacyjnie przyzwalać na dowolne działania bolsonaristas.

Brazylijscy politycy lewicowi w pierwszych komentarzach po ataku na parlament mówią i piszą o ataku terrorystycznym. Przypominają, że Lula wygrał wybory w sposób demokratyczny.

Lula w dniu inauguracji zapewniał, że będzie chciał utrzymywać doskonałe stosunki z parlamentem, w którym dominuje prawica. Do swojego rządu, liczącego 37 ministrów, powołał aż 16 przedstawicieli różnych partii prawicowych i centrowych. Dla porównania - polityków z jego macierzystej Partii Pracujących jest zaledwie dziesięciu.

- Nie jesteśmy rządem jednomyślnym. To gabinet ludzi równych, ale myślących niejednakowo, którzy muszą się zaangażować w dzieło odbudowy kraju, demokracji i solidarności z klasami najbardziej dotkniętymi rosnącym ubóstwem, a także w wysiłki, by brazylijska gospodarka znów zaczęła się rozwijać i dzięki właściwej polityce podatkowej możliwa stała się redystrybucja dochodów - mówił Lula.

Zapowiedzi egalitarnej polityki były zatem przeplatane z zapewnieniami, że rząd nie będzie czysto lewicowy, a dążenie do wzrostu gospodarczego jest dla Luli tak istotne, jak zwalczanie nierówności. Jednak Lula nie tylko mówił, ale i działał.

W ciągu pierwszych dni od inauguracji prezydent anulował zaplanowaną prywatyzację ośmiu wielkich państwowych spółek, w tym Petroleo Brasileiro. Zamówił gruntowną analizę wpływu prywatyzacji usług publicznych na ich dostępność i jakość. Zapowiedział też bardziej otwartą politykę migracyjną i ponowne dołączenie do Światowego Paktu ds. Migracji ONZ.

*

AKTUALIZACJA:

W momencie, gdy zwolennicy Bolsonaro wdzierali się do parlamentu, nie trwały jego prace. Urzędnicy prezydenckiej kancelarii i kancelarii Kongresu czekają obecnie (po 22 czasu polskiego) na ewakuację z budynku drogą lotniczą.

Lewicowi przywódcy krajów Ameryki Łacińskiej, ale nie tylko, oficjalnie ocenili wydarzenia w Brasilii jako próbę przewrotu i potępili ją. Całkowite poparcie dla Luli wyrazili prezydenci Chile Gabriel Boric, Kolumbii Gustavo Petro, a także ministrowie spraw zagranicznych Argentyny i Meksyku. Z Europy jako pierwszy głos w obronie demokracji w Brazylii zabrał premier  Hiszpanii, socjaldemokrata Pedro Sanchez. Ok. 22.15 "całkowite wsparcie" dla Luli wyraził także szef dyplomacji Unii Europejskiej Josep Borrell.

AKTUALIZACJA 2:

Prezydent Lula zwrócił się do obywateli z telewizyjnym orędziem. Stwierdził w nim, że napastnicy dopuścili się rzeczy wcześniej niespotykanej w brazylijskiej historii. Nazwał ich fanatycznymi faszystami i zapowiedział surowe kary dla osób, które wystąpiły przeciwko wynikowi demokratycznych wyborów.

Po godz. 23 czasu brazylijskie władze poinformowały o aresztowaniu 30 uczestników szturmu na Senat.

Materiał będzie aktualizowany.