Oficjalne wyniki brazylijskich wyborów brzmią: Lula - 50,9 proc., Bolsonaro - 49,1 proc. W liczbach bezwzględnych to niewiele ponad dwa miliony głosów, a oddano ich łącznie ponad 120 mln. Nigdy wcześniej, odkąd w Brazylii przestała istnieć junta wojskowa, różnica między kandydatami walczącymi o najwyższy urząd nie była tak nieznaczna.



Zwycięski Lula zbiera już gratulacje od bliskich mu ideowo przywódców państw Ameryki Łacińskiej. Po jego zwycięstwie niemal wszystkie kraje regionu, z kilkoma zaledwie wyjątkami, mają lewicowe lub centrolewicowe rządy. Gratulacje dla Luli złożył też Joe Biden, wskazując jednoznacznie, że USA traktują wybory jako wolne i uczciwe.

Nie przemówił nadal jedynie Jair Bolsonaro. Brazylijska tradycja nakazuje, by przegrany kandydat po ogłoszeniu oficjalnych wyników uznał swoją porażkę. Bolsonaro w dalszym ciągu tego nie zrobił, ani w mediach tradycyjnych, ani na swoich profilach w mediach społecznościowych. W czerwcu Bolsonaro twierdził, że w razie przegranej jest gotów "pójść na wojnę". Nie jest wykluczone, że jego zwolennicy będą próbowali demonstrować na ulicach, a odchodzący prezydent rozważa teraz możliwości podważenia wyniku głosowania. Administracja Bidena w ostatnich miesiącach dawała mu jednak do zrozumienia, by w takim wypadku nie liczył na amerykańską interwencję: Demokratom bliżej do umiarkowanego lewicowca Luli, niż do programu Bolsonaro.

Lewicowi wyborcy wskazują natomiast, że w dniu głosowania policja i wojsko jawnie wspierały Bolsonaro, byłego oficera armii. Oddziały wojska i policji pod pretekstem ćwiczeń utrudniały przemieszczanie się w stanach Brazylii, gdzie Lula cieszy się zdecydowanym poparciem.

Podobnie jak w pierwszej turze, Lulę poparły ubogie stany wybrzeża oraz regiony centralne, bardziej robotnicze lub zamieszkiwane przez ludność rdzenną. To ci wyborcy chcieli Brazylii bardziej socjalnej, w której lasy Amazonii są objęte ochroną, a nie rabunkowo wycinane. Jak akcentował w kampanii, Amazonii potrzebuje nie tylko Brazylia, ale cała, walcząca z kryzysem klimatycznym ludzkość. Zamożne, rolnicze południe zdecydowanie opowiedziało się za wizją konserwatywnej, zhierarchizowanej Brazylii Bolsonaro.

Kampania wyborcza miała dramatyczny przebieg - były nawet przypadki fizycznych napaści zwolenników Bolsonaro na sympatyków Luli. Na porządku dziennym były fake newsy. Prawica twierdziła, że Lula jako prezydent będzie zamykał kościoły, a także ustanowi w kraju komunizm i zlikwiduje własność prywatną. Ani jedno, ani drugie nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Zarówno jako prezydent, jak i podczas kampanii Lula nigdy nie zapowiadał zmiany systemu gospodarczego. Większa redystrybucja środków zarabianych głównie dzięki eksportowi nie będzie oznaczała podważenia kapitalizmu jako takiego. Lula porównywał się do Bidena, sugerując, że jeśli Bolsonaro jest brazylijskim Trumpem, to on sam jest wiarygodnym, systemowym kandydatem, który przywróci porządek. Nie antysystemowcem czy rewolucjonistą.  

Na potężny kryzys, z jakim zmaga się Brazylia, Lula zaproponował zwiększenie państwowego wsparcia dla najuboższych. Obiecał wdrożyć programy dożywiania i wznoszenia publicznych mieszkań. Bolsonaro, gdyby został wybrany, zamierzał deregulować i prywatyzować. Dopiero na ostatniej prostej, podczas debaty telewizyjnej z Lulą, zasugerował, że mógłby podnieść płacę minimalną - do równowartości 265 dolarów. Była to jednak pusta obietnica, bo kiedy Bolsonaro ją składał, projekt budżetu Brazylii został już przesłany do parlamentu.

Robotnicy, ludność rdzenna i ubodzy chłopi całą noc obserwowali podliczanie głosów, a teraz świętują zwycięstwo Luli. Nie było to jednak zwycięstwo tak przekonujące, jak pokazywały sondaże jeszcze kilka miesięcy temu. O ile najuboższe warstwy brazylijskiego społeczeństwa nie miały wątpliwości, by popierać Lulę, już część drobnych przedsiębiorców, czy nawet prekariuszy utrzymujących się z kilku niestabilnych prac wybrało Bolsonaro.

- 50 proc. Brazylijczyków boi się powrotu Luli do władzy. To państwo jest bardzo spolaryzowane, bardzo sfrustrowane, uboższe. Wielu ludzi może podważać pełnoprawność tych wyborów. To bardzo niepewny moment i Lula będzie musiał ostrożnie dobierać słowa - powiedział Al-Dżazirze politolog Oliver Stuenkel z Fundacji Getulio Vargasa w Sao Paulo. Prezydent-elekt zdaje się doskonale rozumieć problem. W swoim pierwszym przemówieniu po ogłoszeniu wyników powiedział dziennikarzom w Sao Paulo, że będzie prezydentem wszystkich 215 mln Brazylijczyków, a zakopanie linii podziałów między obywatelami to jeden z jego priorytetów. Inna rzecz, że w kraju, gdzie nierówności społeczne są tak ogromne, podziałów politycznych o klasowym podłożu po prostu nie da się wyeliminować.

Prezydent Lula będzie współrządził z parlamentem zdominowanym przez prawicę. A zatem prostego powrotu do pierwszego okresu rządów Luli po prostu nie będzie. Zgromadzona przez niego szeroka koalicja pracowników, związkowców, umiarkowanych samorządowców i ekologów będzie musiała ciężko walczyć o przeforsowanie każdego pomysłu. Mimo wszystko jego wygrana jest nieporównywalnie lepszym scenariuszem, niż kontynuacja rządów Bolsonaro. - To zwycięstwo demokracji. Daje nadzieję Brazylii i całej Ameryce Łacińskiej - skomentował wynik brazylijskich wyborów przewodniczący partii Europejskiej Lewicy Heinz Bierbaum. I właśnie z nadzieją patrzą na dalszy bieg wydarzeń ludzie o postępowych poglądach na całym świecie.