Wybory po wyborach, czyli co dalej z polską lewicą?
Część 4 - Tąpnięcie poparcia i jego główne przyczyny

Analiza danych zawartych w tabeli zamieszczonej w pierwszym odcinku wskazuje, że w wyborach parlamentarnych, przeprowadzonych w roku 2005, doszło do prawie czterokrotnego spadku poparcia dla SLD (z 41,29% do 11,31%). Nastąpił on po czteroletnich rządach tej partii w koalicji z UP i PSL, które rozpoczęły się od odebrania ulg studentom oraz inwalidom i obcięcia dotacji dla barów mlecznych, co aż do dziś tłumaczone jest dziurą budżetową, odziedziczoną po rządach AWS. Ona faktycznie istniała, można jednak było ją zasypać bardziej sprawiedliwie rozkładając obciążenia i sięgając do kieszeni warstw o wyższych dochodach.  Nie da się, nawet w tak naciągany sposób, usprawiedliwić głoszenia przez prominentnych działaczy „lewicy” pochwał dla podatku liniowego, zobojętnienia na prawa pracowników i lokatorów, ignorowanie pogarszającej się sytuacji w służbie zdrowia.

Działania niezgodne z tradycyjnie rozumianą misją lewicy były kontynuowanie nie tylko w sferze społeczno-ekonomicznej. Działacze związków zawodowych oraz postpeerelowscy wyborcy (np. emeryci wojskowi i milicyjni) byli lekceważeni i zaniedbywani, za to nasilały się próby pozyskania jeśli nie poparcia, to przynajmniej neutralności Kościoła. Wyrazem tego było osobiste dostarczenie przez premiera L. Millera ks. Jankowskiemu koncesji na wydobycie bursztynu, jak również publiczne demonstrowanie pobożności przez niektórych parlamentarzystów.  Okazywany był serwilizm wobec USA: Polska przystąpiła do wojny w Iraku, ośrodek wywiadu w Kiejkutach udostępniła na katownię CIA, a L. Miller spotkał się z R. Kuklińskim.

Tego rodzaju polityka kompromitowała sprawujące rządy SLD i UP. Wytworzyła sytuację polegającą na tym, że wielu wyborców o poglądach lewicowych głosowała na nie jako na mniejsze zło. W pozostałych formacjach lewicowych narastał krytycyzm wobec „$LD”, jednak zostały one już tak osłabione, że nie były w stanie zaprezentować realnej alternatywy. W późniejszym czasie dotychczasowy elektorat lewicy rozpłynął się po całej scenie politycznej, a nowych wyborców przybywało tyle, co kot napłakał.

Czteroletnie rządy SLD obfitowały w liczne konflikty i przepychanki wewnętrzne oraz prawdziwe i wydumane afery korupcyjne.  W roku 2004 doszło w SLD do rozłamu, dokonanego przez grupę posłów (na czele z marszałkiem Sejmu M. Borowskim), kwestionujących działalność kierownictwa partii. Na początku kadencji klub sejmowy SLD liczył 200 posłów (Unia Pracy utworzyła własny), a na jej końcu było ich już tylko 148.

Mimo tych niepowodzeń, wśród wielu działaczy narastała arogancja i buta, pojawiło się i weszło w powszechne użycie określenie baron SLD, nasiliły tendencje do faktycznego zmonopolizowania lewej strony sceny politycznej. Mniejsze partie bądź zostały sprowadzone do roli kanap, a część ich czołowych działaczy uległa politycznej korupcji, bądź nie były zdolne do osiągnięcia takiego znaczenia i popularności, żeby potencjalni wyborcy nie obawiali się zmarnowania głosu na nich oddanego. Ta polityka okazała się obosieczną bronią, bo kiedy SLD tracił poparcie i zaczął bardzo potrzebować sojuszników, posiadających realną siłę, nie było skąd ich brać.

Wśród działaczy SLD była w obiegu teoria, że żelazny elektorat tej partii wynosi 18% i że wynik wyborczy nigdy nie zejdzie poniżej tego poziomu. Jak bardzo była ona fałszywa, okazało się już w następnych wyborach.

Andrzej Korona

cdn

Poprzednie odcinki

Część 1 - Skala porażki
Część 2 - Niezłe złego początki
Część 3 - Sfera ideologiczna oddana walkowerem