Przeczytaj poprzednie części reportażu:

Rozdział wstępny

Rozdział II - Turów w nowej Polsce

Rozdział III - Wielka budowa PRL

Rozdział IV - Uhelna po raz pierwszy

Rozdział V - Za wszelką cenę

Rozdział VI - Planu nie ma

Rozdział VII - Przez arogancję i brak empatii

Rozdział VIII - Bariera i wodociąg

Rozdział IX - Czeskie szkielety w szafie na węgiel

Rozdział X - Paradoksy

Rozdział XI - Bez kopalni nic tu nie będzie

Rozdział XII - Jänschwalde

 

Pewności, co z nimi będzie, nie mają nie tylko mieszkańcy samej Bogatyni.


    Niecałe pięć kilometrów dalej na południowy wschód leży Opolno-Zdrój. Ten „zdrój” to wspomnienie lat świetności w XIX-XX w., gdy położona u stóp gór wioska była uzdrowiskiem. Fakt, że raczej lokalnym (przed II wojną światową przyjmowała około tysiąca gości rocznie), ale eleganckim i zacisznym. Do dziś, kiedy idzie się kasztanową aleją, łatwo wyobrazić sobie eleganckich gości, przyjeżdżających do pensjonatów Lindenhof i Rudelsburg na zabiegi i lecznice kąpiele.

    W każdym innym miejscu w Polsce drzewa takie jak te, które rosną w Opolnie przed neogotyckim kościołem, byłyby pomnikami przyrody. A poniemiecka architektura uzdrowiskowa mogłaby, po renowacji, odzyskać blask. Ale los Opolna jest przesądzony od kilku dekad. Najpierw wydobycie węgla odebrało tutejszym wodom lecznicze właściwości. Kiedy w uzdrowiskowych domach mieszkali budowniczowie rosnącego kombinatu, po uzdrowisku nie było już śladu. Plany rozwoju kopalni nie pozostawiają złudzeń: na ostatnim etapie eksploatacji odkrywka rozszerzy się, pochłaniając tę wieś, tak jak pochłonęła wcześniej Rybarzowice, większość Zatonia, nawet Turoszów, od którego wzięła nazwę.

    W Opolnie nikt nie chce rozmawiać pod nazwiskiem. Każdy ma w rodzinie kogoś, kto pracuje w kopalni. Jeśli nie w kopalni, to w elektrowni.

A nuż ta osoba będzie mieć problemy, jeśli krewny poskarży się dziennikarzom na PGE. Prosi, by nie podpisywać ich z imienia małżeństwo, które kupiło jeden z domów uzdrowiskowych, bo wystarczył im rzut oka na jego niezwykłą architekturę, by się zakochać. Para tłumaczy nam, którą drogą doszlibyśmy do Czech, a która prowadzi w stronę kopalni i gdzie z pewnością spotkamy ochronę, jeśli zbliżymy się za bardzo i będziemy robić zdjęcia. Uważamy. Fotografujemy jedynie panoramiczny widok na elektrownię, która wyrasta na horyzoncie ponad polami rzepaku.

    Opolno w części zamieni się w dziurę w ziemi, w części zawiśnie na jej skraju na ostatnich kilka lat eksploatacji. Zniszczenie wsi zaplanowano na ostatni etap istnienia kopalni, po którym złoże zostanie wyczerpane i pozostanie tylko zalanie zbiornika wodą. Może dlatego mieszkańcy, którzy nie chcą się nam przedstawić, mówią o tej przyszłości z takim żalem. Kiedy niszczono zabytkowe domy Turoszowa, jakoś bardziej wydawało się, że dzieje się to dla wyższych celów. Kombinat miał zapewniać energię na wiele lat. A teraz? Część naszych rozmówców nie wierzy w rok 2044. A nawet gdyby wydobycie miało skończyć się właśnie wtedy, czy naprawdę warto dla tych dwudziestu lat niszczyć to piękne miejsce? Czy nie lepiej byłoby inwestować w turystykę, przyciągać gości już nie do wód, ale w góry?

    Pytania zawisają w powietrzu.

Konserwator zabytków walczył o Opolno, ale prawo górnicze jest silniejsze.

Miarodajną i pewną odpowiedź mogliby tu dać tylko przedstawiciele kopalni, ale ona raczej nie zmieni decyzji sprzed wielu lat. Już na planach z lat 80. Opolno-Zdrój ląduje w obrębie przyszłej odkrywki. Na późnym, w zasadzie ostatnim etapie eksploatacji, ale jednak.

    Jeśli wydobycie potrwa do 2044 r. i będzie realizowane według tych planów, kasztanową aleję i domy uzdrowiskowe w perspektywie jednego pokolenia będzie już można oglądać tylko na zdjęciach i starych pocztówkach. Zbiór takich kart, reprinty, wydano w 2017 r. w Bogatyni. Wydawcą był Zespół Wolontariatu Pracowniczego PGE. Jak opowiada nam kolejna mieszkanka Opolna-Zdroju, która nie chce zdradzić choćby imienia, bez wsparcia finansowego kopalni nie dzieją się we wsi żadne wydarzenia kulturalne. To kopalnia dołożyła się do tablic, które oznaczają najważniejsze obiekty zabytkowe i przybliżają ich historię, bez wsparcia kopalni nie byłoby imprez, podczas których na jeden dzień ożywiana jest historia uzdrowiska.

    Nic w powiecie zgorzeleckim nie dzieje się bez udziału kopalni.


  
    Gdyby nie kopalnia, wioska Wigancice z całymi rzędami domów przysłupowo-szachulcowych stałaby nadal na swoim miejscu, pięknie położona w dolinie, przy jednej drodze, prowadzącej na czeską stronę.

    Jeszcze w latach 70. domów charakterystycznych dla architektury Łużyc były tu całe szpalery. Niektóre z nich powstały na początku XIX w. Zdobiły je bogate detale, niczym w barokowych miejskich kamienicach. Przetrwały nie tylko historyczne domy, ale i zabudowania gospodarcze czy obiekty użytkowe [1].     

    Ale w latach 80. temat Wigancic powraca regularnie na posiedzeniach bogatyńskiej rady narodowej nie ze względu na historię i architekturę. Mieszkańcy skarżyli się na coraz trudniejsze warunki życia w cieniu rozszerzającej się kopalni odkrywkowej. 18 października 1981 r. radny Zbigniew Szatkowski skarżył się na forum rady, że nikt się wsią nie interesuje. Tymczasem woda w Wigancicach przestała być zdatna do spożycia, a drzewa, położone 500 metrów od hałdy, nie wydawały już owoców [2].

    Na kolejnych sesjach o strefę ochronną dla Wigancic walczy radna Irena Jabłońska. Opisuje, jak bliskość kopalni sprawiła, że mieszkańcy wsi zaczęli zapadać na zdrowiu. - W wodach badanych na terenie wsi Wigancice przekroczona jest obecność związków rakotwórczych. Mieszkańcy nie chcą na tym terenie mieszkać z uwagi na skażenie gleby, dwutlenku siarki i zapylenia. Ich sytuację może rozwiązać jedynie zatwierdzenie i zrealizowanie strefy ochronnej – czytamy w protokole. Radna zauważa, że kopalnia zaczęła rekultywację hałdy od strony wsi. - To jest prawidłowe, ale przy okazji rozsiewa się masę nawozów i grozi, że przy ulewnych deszczach cała chemia spłynie do wsi, gdyż teren obniża się w kierunku wsi – zapisano. O pomoc w poprawie warunków w Wigancicach proszono dyrektorów kopalni i elektrowni, bo „przecież ludzie zamieszkali na tym terenie to pracownicy obu zakładów” [3].
    W Wigancicach od dawna jednak nie przewiduje się żadnych inwestycji. Nawet naprawy podupadłej drogi (to kolejna rzecz, na którą skarżą się przedstawiciele wsi w radzie). W planach rozwoju kopalni przewidziano, że cały teren miejscowości zasypie hałda. Przyszłość miejscowości podsumowano słowami „techniczne wymarcie” [4]. W lutym 1987 r. reprezentantka Wigancic radna Irena Jabłońska nie prosi już o nic. - Warunki życia pogarszają się z dnia na dzień – mówi o sytuacji. - Chorują dzieci i chorują zwierzęta. Uciążliwości życia w tej wsi są bardzo duże. Mieszkańcy nie walczą o nic, chcą tylko wyprowadzić się z tej wsi [5].

    Ostatnie rodziny opuszczają drewniane domy Wigancic w latach 90. Kopalnia opłaca dla nich mieszkania w blokach [6]. Tylko wzniesiona w 1822 r. Zagroda Kołodzieja do dziś stoi w całości – w Zgorzelcu, przeniesiona dzięki wysiłkowi Elżbiety Lach-Gotthardt, kolejnej kobiety, której los Wigancic nie był i nie jest obojętny. Na miejscu po wsi pozostała droga, fundamenty pojedynczych budynków, resztki ruin. A także tablica pamiątkowa ze zdjęciami i schematem dawnych Wigancic. Bo Wigancice nie zostały ostatecznie zasypane – kopalnia zmieniła plany. Hałda nie dotarła tam, gdzie dotrzeć miała, ziemia mogłaby osypywać się na czeską stronę, a tam wsi Višňová nikt likwidować nie zamierza.

    Mieszkańcy Wigancic razem z mieszkańcami Višňovej organizują regularnie spotkania, wspominają dzieciństwo w dolinie, a nawet marzą o odbudowie tego, co przepadło.

    Na miejscu Wigancic jest dziś gęsty, soczyście zielony las, miejscami podmokły. Wokół cisza, na drogę wypełzają wielkie ślimaki. Natura na dobre opanowała resztki ostatnich domów, które jeszcze widać.

Drzewa wyrastają między ścianami, zwracają się ku słońcu, bo dachu budynku już nie ma.

Nie wyobraziłabym sobie wsi, gdyby nie stare zdjęcia i wgląd do pracy Marcelego Sobańskiego, który w roku akademickim 2019/2020 zaprojektował odbudowane Wigancice w ramach dyplomu z architektury na Politechnice Poznańskiej. Zaproponował, by znowu wznieść jedno- i dwukondygnacyjne domy, o drewnianej konstrukcji, ale pokrytej nową okładziną, wzdłuż głównej drogi, wyznaczyć ścieżki rowerowe i chodniki, wznieść od nowa mały zakład tekstylny i otworzyć muzeum odrodzenia wsi, pozwalając gościom porównać to, co było z tym, co odbudowano. Estetyka i funkcjonalność, nowoczesność i szacunek dla tradycji. Czy nowe Wigancice mogłyby być dobrym miejscem do życia i przyciągnąć gości spragnionych odpoczynku? Z pewnością!

    Ale czy będzie to możliwe, jeśli cały region upadnie, bo sprawiedliwa transformacja po zamknięciu największych zakładów przemysłowych jednak się nie dokona? Entuzjaści projektu odbudowy Wigancic otrzymali pewne wsparcie od PGE. Mieli też nadzieję, że trafią do nich środki z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Tego, z którego powiat zgorzelecki wykluczono, bo warunkiem kwalifikacji było wcześniejsze zakończenie wydobycia.
   
    Gdyby historia potoczyła się nieznacznie inaczej, odkrywka Hirschfelde nie znalazłaby się na dłużej w granicach Polski i nigdy nie stałaby się kopalnią Turów.

    Delegacja rządowa, wysłana na sesję ONZ w końcu 1946 r., otrzymała następujące wytyczne w sprawie zachodniej granicy powojennej Polski: do Polski powinien zostać przyłączony cały Zgorzelec wraz z węzłem kolejowym, ale tzw. worek żytawski (którego polską część nazywa się dziś turoszowskim) to terytorium bez specjalnego znaczenia. Nie zmieniał tej oceny fakt istnienia odkrywki Hirschfelde – związana z nią elektrownia znajdowała się wszak na przeciwnym brzegu Nysy Łużyckiej, podobnie jak siedziba władz kopalni i wszystkie związane z nią warsztaty. Przygotowując zespół negocjacyjny do rozmów polsko-czechosłowackich w lutym 1946 r., rzeczoznawcy zasugerowali polskim delegatom, że worek żytawski, „niezniszczony, przemysłowo-rolniczy, słabo komunikacyjnie związany z resztą Polski. Może być oddany za rejon Popradu”. Jednak strona czechosłowacka te planowane na początek roku rozmowy storpedowała. Kiedy później wysunęła roszczenia względem regionu Żytawy, jakąkolwiek wymianę ziem zablokował, obserwujący czujnie poczynania Pragi i Warszawy, Związek Radziecki [7].

     Reichenau stało się ostatecznie Bogatynią, a Bogatynia – symbolem możliwości Polski Ludowej. Kopalnia i elektrownia były dumą tamtej Polski. To za sprawą tamtej wielkiej budowy „region słabo komunikacyjnie związany z resztą Polski” mógł w ogóle zyskać znaczenie dla krajowej energetyki.

Rozdział związany z energetyką węglową nieuchronnie zmierza jednak ku zamknięciu – nie da się temu zaprzeczyć – nawet jeśli równocześnie nie da się odmówić kopalni, tu i teraz, znaczenia dla krajowego bezpieczeństwa energetycznego, o którym nieustannie mówią politycy.

    Otwórzmy nowy rozdział. Zorganizujmy na bazie zbiorników, które powstaną na miejscu odkrywki, a także wykorzystując hałdę, elektrownię szczytowo-pompową – zaproponowali w 2022 r. inżynierowie Leszek Opyrchał i Aleksandra Bąk. Właśnie o niej przedstawiciel Greenpeace mówił z takim entuzjazmem. Ona mogłaby dać nowe miejsca pracy. Kiedy patrzy się na ten projekt, chce się wierzyć, że – mimo wszystkich straconych szans – Bogatynia może jeszcze być symbolem transformacji w dobrym znaczeniu. 

Obok projektów zagospodarowania terenu poprzemysłowego muszą pojawić się też konkretne plany – co z ludźmi. Tego wątku nie podejmowali ani inżynierowie górnictwa, ani specjaliści od energetyki odnawialnej. O tym muszą porozmawiać sami mieszkańcy i przedstawiciele władz lokalnych i centralnych, ze wszystkich trzech krajów.

Być może nie jest za późno.

[1] M. Lis, Budownictwo ludowe Dolnego Śląska. Okolice Bogatyni, Biuro Studiów i Dokumentacji Zabytków we Wrocławiu-Wojewódzki Konserwator Zabytków w Jeleniej Górze, Wrocław 1977, passim.

[2] Archiwum Państwowe we Wrocławiu, Oddział w Bolesławcu, zespół nr 83 (Rada Narodowa Miasta i Gminy i Urząd Miasta i Gminy w Bogatyni), sygn. 1/2, k. 64.

[3] Archiwum Państwowe we Wrocławiu, Oddział w Bolesławcu, zespół nr 83 (Rada Narodowa Miasta i Gminy i Urząd Miasta i Gminy w Bogatyni), sygn. 1/6, k.

[4] Archiwum Państwowe we Wrocławiu, Oddział w Bolesławcu, zespół nr 83 (Rada Narodowa Miasta i Gminy i Urząd Miasta i Gminy w Bogatyni), sygn. 1/6, k. 13.

[5] Archiwum Państwowe we Wrocławiu, Oddział w Bolesławcu, zespół nr 83 (Rada Narodowa Miasta i Gminy i Urząd Miasta i Gminy w Bogatyni), sygn. 1/4, k. 72.

[6] A. Szpotański, Kotlina Turoszowska, s. 380; https://zgorzelec.naszemiasto.pl/wigancice-zytawskie-zniknely-z-mapy-w-1999-r-teraz-znow/ar/c7-8785319

[7] P. Pałys, Kwestia żytawska 1945-1949. Na skrzyżowaniu interesów czeskich, niemieckich, rosyjskich, serbołużyckich i polskich, Państwowy Instytut Naukowy – Instytut Śląski w Opolu, Opole 2017, s. 122-123.

Reportaż został ukończony we wrześniu 2023 r. Wybory parlamentarne w Polsce, po których PiS stracił władzę, stwarzają nowy kontekst dla Turowa. Do momentu publikacji ostatniej części materiału kopalnia i elektrownia pozostawały czynne. Nowy rząd, który sprzyja raczej energetyce odnawialnej niż węglowi, nie przedstawił żadnej nowej koncepcji przyszłości regionu.

 

Ten reportaż powstał dzięki wsparciu JournalismFund. Journalismfund.eu w ramach swojej pomocy finansowej nie ingeruje w prace dziennikarzy, a gwarantuje im niezależność podczas pracy.

Współpraca: Piotr Lewandowski, Iwona Lewandowska, Czesław Kulesza.